Czy możliwy jest powrót pewnej Klary?

Nie było mnie jakiś czas, ale jak z pewnością wiecie, pracowałem nad dokończeniem Wyroków jesieni, po uważnych uwagach pierwszych recenzentów przechodzą ostatnie szlify. Zbliżam się jednak już do upragnionego końca. Dzisiaj dodałem kolejny rozdział opowiadania Trzeba tylko chcieć. Tym razem wyjaśni się czym się Willi będzie miał zajmować w tej sprawie. Dodatkowo „na dniach” pojawi się kolejny quiz – tym razem nie do końca typowy, ale sami się przekonacie. Będzie ciekawie.

Jakiś czas temu pisałem o dwóch bliźniaczkach, z których tylko jedna dotrwała do naszych czasów i służy wiernie mieszkańcom miasta. Tym razem będzie o bliźniakach.

Wrocław już za jakiś czas stać się ma Europejską Stolicą Kultury – to zaszczytne miano zobowiązuje. Głównie do tego aby o tę kulturę dbać na różnych polach i w różnych aspektach. Czy to wydarzenie będzie okazją do reanimowania pewnych myśli, koncepcji i pomysłów? Tych, które dawnymi, nieodpowiedzialnymi działaniami zostały niemalże doszczętnie zaprzepaszczone? Żeby nie powiedzieć: zamienione w gruzy? Zacznijmy jednak chronologicznie.

Rok pański 1268, dzień 12 maja. Miłościwie panujący książę wrocławski Władysław podjął wtedy decyzję o przekazaniu zakonowi klarysek stojący przed wrocławskim grodem “młyn Arnolda”. To pierwsza wzmianka o jednym z dwóch młynów, które długo później znane były jako Młyny św. Klary. Oczywiście nazwa ta wiąże się ściśle z zakonem, który nim zarządzał. Najwcześniejsza informacja o drugim, bliźniaczym, pochodzi z 1304r. W tym roku wymieniano jego właściciela, którym był mieszczanin Sybota pochodzący z Zindel (dzisiaj Wojnowice pod Wrocławiem). W roku 1330 ten młyn także przeszedł w zarząd zakonu klarysek i od tego też czasu oba młyny obdarzane zostały znaną do dzisiaj nazwą.

Położone one były po dwóch stronach Upustu Klary, który dzisiaj oddziela od siebie wyspę Bielarską od Słodowej. Urządzenia techniczne składały się z dwóch rynien, które chronione były drewnianą kratą, a w razie potrzeby zamknąć je można było specjalnymi drewnianymi zasuwami. Każda z rynien mogła obsłużyć cztery koła młyńskie podsiębierne, które osadzano na osiach wykonanych z dębowych belek, które zalegały w żeliwnych łożyskach. Rynny o długości ok. 48m posiadały wyłożone granitowymi płytami dno oraz obudowę ceglaną. Wloty i narożniki kanałów licowane są płytami kamiennymi, mającymi zwiększać wytrzymałość murów w razie zwiększonego naporu wody i niesionych przez nią zanieczyszczeń. Obie rynny połączono drewnianą, pierwotnie, kładką.

Pierwotnie same budynki młynów także były drewniane, początkowo całkowicie drewniane, a później z wykorzystaniem muru pruskiego. Jednakże kilkukrotne pożary, które nawiedzały obiekt, szczególnie ten z 1789r, spowodowały, że postanowiono odbudować je jako murowane. Słowo stało się ciałem za sprawą architekta o nazwisku Brunnert, który zaprojektował nie tylko funkcjonalne, ale i urokliwe, bliźniacze budynki w stylu barokowo-klasycystycznym. Oddano je do użytku w 1799r. Posiadały dwa piętra i przestronne poddasze, które przykryto stromym, dwuspadowym dachem. Dachem też przykryto kładkę łączącą dwa brzegi Upustu Klary:

We wnęce ściany czołowej pierwszego (południowego) młyna, na wysokości pierwszego piętra, znajdowała się figura św. Klary, drugi zaś, w analogicznym miejscu, miał tablicę fundacyjną. Co ciekawe, figurę tę można dziś zobaczyć na dziedzińcu domu księży emerytów przy ul. Katedralnej 10.

Praca w młynach prawdopodobnie trwała do końca lat 30-tych XXw. Jednak dzisiaj trudno jest ustalić jednoznaczną datę zaprzestania przez nich działalności.

Okoliczne wyspy Słowowa i Bielarska były, w czasach nazistów, intensywnie wykorzystywane przez organizacje dla młodych ludzi. Wtedy to, w zielonej przestrzeni zachodniej części Wyspy Słodowej, powstał Jugendherberge Sonnenland – Słoneczny kraj – schronisko młodzieżowe. Dysponowało ono dużą kuchnią i jadalnią w przeszklonym, drewnianym baraku, budynkiem administracyjnym, placem apelowym, boiskiem, kilkoma barakami gospodarczymi oraz szeregiem miejsc na rozstawienie namiotów. Ze względu na charakter zabudowy schronisko funkcjonowało w okresie letnim. Aby możliwe było rozszerzenie zakresu jego funkcjonowania władze miasta zdecydowały o wyasygnowaniu odpowiedniej kwoty i przeznaczeniu jej na przejęcie podupadających budynków po młynach św. Klary. Tak też się stało w roku 1939. Obiekty planowano wyremontować, aby jako stałe, ogrzewane, murowane, zapewniły możliwość funkcjonowania schroniska przez okrągły rok. Niestety plany te nie zostały zrealizowane ze względu na brak zgody ówczesnego miejskiego konserwatora zabytków.

Kolejna karta historii bliźniaków od Klary rozegrała się w trakcie oblężenia Festung Breslau. Podczas intensywnych, wielkanocnych bombardowań miasta oba obiekty spłonęły, a jeden z nich został poważnie uszkodzony bombą lotniczą. Po zakończeniu walk i przejęciu miasta przez nowe władze nikt się nimi nie interesował, popadały więc w coraz większą ruinę demolowane przez okolicznych amatorów łatwej cegły czy bijącą od wody wilgoć.

Mimo fatalnego stanu technicznego w dniu 14 lutego 1962r. zostały oficjalnie wpisane do rejestru zabytków pod numerem 102. Planowano przeprowadzić ich gruntowny remont i z braku siedziby zlokalizować tutaj Muzeum Etnograficzne. Niestety – pomimo usilnych starań władz miasta, nie udało się zebrać odpowiednich funduszy i szkielety murów straszyły nadal. Ten strach padł długim cieniem na powstającą nowoczesną ulicę Drobnera. Widoczne stąd doskonale, musiały zniknąć gdyż ówczesna władza nie tolerowała w swoich sztandarowych projektach takich sytuacji kiedy pozostałości dawnych lat zaburzały jej widoki na świetlaną przyszłość narodu. Zabrzmiało patetycznie, ale trochę tam miało zabrzmieć. Mało bowiem ludzi wie, że o młyny św. Klary stoczono niemalże bitwę, choć jej echa słychać było raczej poza Wrocławiem. Na polecenie ówczesnego prezydenta miasta, pana Mariana Czulińskiego młyny miały zostać wyburzone. W czynie społecznym prace przeprowadziła grupa podchorążych z wrocławskiej Oficerskiej Szkoły Inżynieryjnej.

Pułkownik Ryszard K. zaczynał wtedy pracę w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu, był instruktorem w Katedrze Minerstwa i Zapór Inżynieryjnych. Gdy do szkoły przyszło zlecenie, pojechał na wyspy, żeby zrobić rozpoznanie i projekt wysadzenia. Wspomina:

Ruiny wyglądały koszmarnie: po dwóch stronach kanału zasypanego gruzem stały resztki murów, wszystko zachwaszczone i zaśmiecone. Taki małpi gaj, miejsce na końcu świata, do którego oprócz lumpów nikt od lat nie zaglądał. Byłem zaskoczony, gdy potem wybuchła afera, że wojsko wysadziło cenny zabytek! Poszło ze trzy kilogramy trotylu, nie więcej. Ale przy wysadzaniu już nie byłem. Zrobili to podchorążowie WSO, chyba drugiego roku.

Saperami dowodził Bolesław M., dowódca plutonu specjalizującego się w pracach minerskich:

Nie wnikałem, kto kazał wysadzić młyny i dlaczego. Taki był rozkaz. Poszedłem tam z grupą podchorążych. Robota była precyzyjna, przecież młyny stały w sercu miasta, niedaleko Ostrowa Tumskiego. Musieliśmy pracować z wyczuciem, delikatnie, stosować minimalne ładunki, żeby tylko skruszyć mury. Dopiero jak wszystko leżało w gruzach, dowiedziałem się, że to taki cenny obiekt.

Inżynier Jan I., pułkownik w stanie spoczynku, pamięta, że zlecenie przyszło z urzędu miasta:

Władze Wrocławia czasem zwracały się do szkoły z prośbą o pomoc. Zawsze odbywało się to w formie wiarygodnych zleceń, podpisanych przez prezydenta, a przedtem przez przewodniczącego Rady Narodowej, któremu podlegały różne służby, w tym konserwator zabytków. Potem zawierana była umowa, a wykonawców wyznaczał komendant szkoły w rozkazie dziennym. Szkoła nigdy nie angażowała się w roboty wyburzeniowe o charakterze niszczycielskim. Mogliśmy weryfikować coś, co wzbudzało jakieś podejrzenie, np. gdyby chodziło o okazały budynek czy kościół. Ale w tym zleceniu, o ile pamiętam, nie było mowy o młynach św. Klary, a jedynie o likwidacji ruin na terenie wysp. Dopiero po fakcie media ujawniły szczegóły tej sprawy, ale do szkoły nikt nie miał żadnych zastrzeżeń.

Inny świadek tamtych wydarzeń, prof. Mirosław Przyłęcki, wtedy dyrektor naukowy wrocławskiej Pracowni Konserwacji Zabytków, a wcześniej przez 15 lat konserwator wojewódzki wspomina:

– Gruchnęło i już – Ja też poleciałem na wyspy, ale już było po wszystkim, kupa gruzu. Wysadzili młyny znienacka, bez żadnych dyskusji z fachowcami.

O planach tych nie informowały ówczesne gazety. O sytuacji ludzie dowiedzieli się już po fakcie. Jako przykład można przytoczyć następującą anegdotę:

Codziennie rano w pracowni kamieniarskiej wojewódzkiego konserwatora zabytków, która znajdowała się w sąsiedztwie Muzeum Archidiecezjalnego, powtarzał się ten sam rytuał: do dziesiątej Stanisław Wolski (dzisiaj znany wrocławski animator kultury i aktor) walił młotkiem w kamień, a gdy zegar wybijał dziesiątą, szedł do pakamery, brał pieniądze ze stołu przykrytego ceratą i gnał na ul. św. Antoniego po gazetę. Trafił tu z ogłoszenia – Pracownia Konserwacji Zabytków szukała kandydatów na uczniów kamieniarskich, a on po przerwanych właśnie studiach na polonistyce imał się różnych zajęć. Kamieniarze nazwali go Akademik.

– No to siadaj, Akademik, i czytaj, co tam w świecie słychać – zarządzali, gdy wracał z gazetą. Młody Wolski przysiadał więc na stołku i głosem spikera odczytywał wiadomości.

– Aż któregoś dnia patrzę na pierwszą stronę i oczom nie wierzę – ciągnie Wolski. – Czytam: ”Na polecenie prezydenta miasta młyny św. Klary na wyspach Słodowej i Bielarskiej zostały wyburzone”. Kamieniarze znieruchomieli, potem jak na rozkaz spojrzeli przez okno na figurę św. Klary, wyjętej przez nich z pietyzmem z wnęki w ścianie szczytowej jednego z młynów i dopiero co wyremontowanej po stratach i uszkodzeniach wojennych.

Był to feralny koniec stycznia 1975r. Być może nikogo by nie zdziwiła cała akcja wyburzania gdyby nie fakt, że rok 1975 został ogłoszony Międzynarodowym Rokiem Ochrony Zabytków. Prawda, że całkiem niezła ochrona?

Praktycznie całe środowisko konserwatorów i architektów zawrzało. Z odległej Warszawy odezwał się swoim felietonem w Polityce Jerzy Waldorff, krytyk muzyczny, miłośnik zabytków, znany przede wszystkim z prowadzonej przez siebie akcji zbiórki funduszy na renowacje nagrobków warszawskich Powązek. W dniu 22 lutego w tekście zatytułowanym Młyny świętej Klary pisał tak:

Pytam Ministerstwo Kultury i Sztuki, czy nie należałoby tego, kto wydał tę oburzającą decyzję, postawić pod pręgierzem opinii publicznej? Właśnie jego, żeby okazać wszystkim naocznie, iż nic i nikogo nie może chronić przed odpowiedzialnością i karą za niszczenie dóbr kultury narodowej. Pytam o to i na odpowiedź czekam!

Mimo poruszenia i powszechnego oburzenia lokalna prasa nie zajmowała stanowiska, co więcej, nie informowała o tym co się stało, czasem wręcz bagatelizując sytuację. Czytelnicy dowiadywali się o całym zdarzeniu za pomocą Kuriera Polskiego (wydawanego w Warszawie).

Prezydent miasta wysłał nawet do Ministra Kultury oficjalny i osobisty list z przeprosinami. Sprawa została omówiona przez Sejmową Komisję Kultury i Sztuki, o wszystkim było coraz głośniej, a zachodnie gazety pisały o polakach wysadzających w powietrze zabytki. W marcu, dokładniej 17 i 18 marca 1975r, do miasta przyjechała specjalna delegacja posłów w celu oceny sytuacji. Tydzień wcześniej gazety lokalne napisały pierwsze obszerniejsze teksty na ten temat:

Słowo Polskie przekonywało, że alarm warszawskich gazet nie znajduje społecznej akceptacji. Ruiny stały w centrum miasta, na terenach rekreacyjnych, szpeciły ten rejon, a także stanowiły zagrożenie dla bezpieczeństwa mieszkańców. Autentyczną wartość zabytkową mają fundamenty, które pozostały (…). Atmosfera sensacji, skandalu służy jedynie dezorientacji Czytelników i fałszuje obraz wysiłków podejmowanych przez władze…

Gazeta Robotnicza polemizowała:

Ostatnio prasa warszawska sugeruje, jakoby we Wrocławiu zabrakło szacunku dla obiektów kultury materialnej (…). Asumptem ku temu stał się fakt wyburzenia zmurszałych murów zewnętrznych młynów, (…) te fragmenty z pierwotnymi obiektami ufundowanymi klaryskom przez Henryka III nie miały nic wspólnego, gdyż spłonęły one w XVIII wieku. Ich odbudowa była w obecnej sytuacji z różnych powodów niecelowa i nierealna…

Czy dzisiaj byłaby szansa na dobudowę tych dwóch ciekawych budynków? Z kamienicą Pod złotym lwem taka operacja się udała, więc może i tutaj byłoby podobnie? Bardzo bym chciał, bo trudno mi się pogodzić z takim barbarzyństwem w działaniu, szczególnie w kontekście zbliżającego się w przyszłym roku, zaszczytnego bądź co bądź, tytułu dla naszego miasta.

Cytaty pochodzą z artykułu Akta W. Jak saperzy wysadzili młyny św. Klary, który ukazał się w Gazecie Wyborczej 08.02.2015r.

linia_1

Źródła:

  • Gazeta Wyborcza, seria artykułów „Akta W”
  • http://fomt.pl/zabytek/srodmiejski-wezel-wodny/
  • http://wrosystem.um.wroc.pl/
  • Małachowicz Edmund; Wrocław na wyspach; Zakład Narodowy im. Ossolińskich; Wrocław 1992;
  • Antkowiak Zygmunt; Ulice i place Wrocławia; Zakład Narodowy im. Ossolińskich; Wrocław 1970
  • Czerner Olgierd; Wrocław na dawnej rycinie; Zakład Narodowy im. Ossolińskich; Wrocław 1988
  • Scheyer Ernst; Breslau so wie es war; Wyd. Droste; Dusseldorf 1979
  • Alt Schlesien. Architektur – Raumkunst – Kunstgewerbe; Herausgegeben und eingeleitet von Richard Konwiarz; Verlag von Julius Hoffman; Stuttgart 1913

Napisano Wpisy historyczne, Wyroki jesieni | Oznaczone jako: , , , , | Wstaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 27
    • 106
    • 840
    • 4 262
    • 693 808