“Inne miasto”

No i jestem znów 🙂 Tęskniliście?

Ja też, trochę. Zawsze mi frajdę pisanie sprawia, opowiadań w szczególności, a i tutaj też, więc strasznie zły jestem na siebie, że poświęcam na to tak mało czasu. Ale co zrobić. Życie… – jak mawiają amerykanie. Wczoraj byłem na ciekawym spotkaniu z autorami w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału i strasznie miło było mi słuchać wymiany zdań pomiędzy p. Nadią Szagdaj a p. Krzysztofem Beśką na temat tego w jaki sposób podchodzić do kwestii pisania. Jakiś czas temu, jak zabierałem się za Willego, pochłonąłem książkę amerykańskiego autorstwa o tym jak pisać, aby sprzedać. Zaprezentowano tam tezę, że warsztat należy szlifować codziennie, każdego dnia pisząc założoną liczbę stron, żeby się waliło i paliło. Próbowałem tak. Nie da się. U mnie w domu się ostatnio waliło i paliło, wywalałem ściany, stawiałem nowe, kładłem podłogi, nowe gniazdka, tapety, malowania, drzwi przesuwne i nie da się. To awykonalne. Bezwzględnie. Rozumiem samą ideę, jest słuszna, ale w przypadku kogoś kto ma na to możliwości, po amerykańsku zwane „spejs’em” (co ja dzisiaj mam z tymi amerykanami? 4 lipca za miesiąc przecież :-D). Pan Krzysztof pracując jako redaktor jest w stanie ze swoich 8h pracy wyciąć kilkanaście minut na dwie strony dziennie. Ja nie jestem. Nadia również i niezwykle się identyfikuję z poglądem, że każdy autor powinien samodzielnie regulować sposób podejścia do kwestii pisania. Dlatego nie miejcie mi tego milczenia za złe, tylko nakłaniajcie mnie, motywujcie mnie i ciśnijcie. Pani Nadia siada i pisze w momencie gdy spływa na nią wena. Wtedy pisze i 12h dziennie. Mam dokładnie tak samo. Potrafię 2 tygodnie nie napisać nawet linijki, a przez jeden wieczór (piszę wieczorami, zasadniczo do rana) machnąć ze dwadzieścia stron, które później podlegają obróbce i „wycinaniu mięsa” jak to ładnie ujął p. Krzysztof. Ten aspekt ma także przełożenie na tę stronę. Wolę nie napisać tutaj nic przez miesiąc niż dwa razy dziennie wstawiać tematy, które mnie samego satysfakcjonować nie będą.

Wypada tu także nadmienić, że to, że tekst nie powstaje przez wspomniane dwa tygodnie nie oznacza, że praca zostaje kompletnie wstrzymana. Proces myślowy postępuje albo trwają prace nad przykładowym określeniem gatunku drzew jakie rzucały w 1938r. cień na tarasy breslauerskich restauracji. Doskonale wiecie o co mi chodzi.

OK. – dość tych przynudnych wstępów. Dziś oczywiście kolejny rozdział walki Willego z układem, więc dowiecie się jaka jest jego wersja wydarzeń tamtego wieczora, czy znajdzie współpracownika w młodym Dominicu etc. Mam nadzieję, że się Wam będzie podobało. Zapraszam do lektury.

Na dokładkę pójdziemy dzisiaj śladem mojego spaceru po mieście. Tym razem z podniesioną głową. Miasto nasze bowiem jest niezwykłą skarbnicą śladów swojej historii, czasem niesamowicie zaskakującej, czasem banalnej, ale zawsze dla mnie pasjonującej, szczególnie w jej odkrywaniu. Jakiś czas temu jadąc tramwajem nie miałem ze sobą książki, co samo w sobie jest karygodne, więc nie miałem co ze sobą zrobić. Jako że było to już późne popołudnie, wydobyłem spod zwałów pewnej obszernej jejmości krzesło i je zająłem gdy wysiadła. Zatrzymanie na przystanku poświęciłem na podniesienie w górę głowy. Gdy tramwaj ruszył momentalnie znalazłem się w zupełnie innym mieście. Nie miałem świadomości jak wiele detali i szczegółów architektonicznych nam umyka jeśli szlifujemy tylko trotuary zagłębieni we własnych troskach spuszczając wzrok ku ziemi. Owszem, to jest istotne, szczególnie w niektórych okolicach gdzie właściciele psów nie mają pojęcia do czego służy szufelka i woreczek na odchody po swoim pupilu. Jednak wyższe partie oferują niezwykłe przeżycia graniczące wręcz z przeświadczeniem, że „to nie moje miasto”. Nic bardziej błędnego 🙂 I to jest właśnie w tym wszystkim najlepsze!

Dawno temu miałem okazję brać udział na jednym z for dyskusyjnych w konkursie organizowanym przez użytkowników, gdzie prezentowali oni zdjęcia górnych partii budynków i pytali gdzie ten budynek jest zlokalizowany. Okazało się, że nie więcej jak 30% odpowiedzi było trafnych. Dlatego wydaje mi się, że czasem warto podnosić głowę, choćby po to aby przenieść się do dawnego Breslau. Dzisiaj będzie więc kilka ujęć takich właśnie miejsc, ale nie będę robił Wam konkursu, bo nagród nie mam, książki nie wydałem (a trzeba było zastosować się do tych mądrości co to czytałem dawno temu u jednego Amerykanina), nie mam co podpisywać i w ogóle żadnych nagród nie przewidziano 😛 Liczę na to jednak, że Was sprowokuję do częstszego spoglądania przez okna tramwajów w górę. Oczywiście nie tylko tramwajów. Polecam szyberdach – otwarty. Oczywiście nie jak deszcz pada, ale w czasie ładnej pogody. Jak macie kogoś kto może Was po mieście trochę powozić to siądźcie na siedzeniu pasażera i pogapcie się do góry przez dziurę w dachu. Odlot.

Poprzednio byliśmy w pewnym sklepie, co to koło niego konie miały być. Otóż i są:

Śliczne, prawda? 🙂

Wyglądają mniej więcej tak jakby się zaraz miały zbierać do galopu. Dlaczego one się tutaj znajdują? Odpowiedź jest w zasadzie prosta. W bramie, a dokładniej w podwórku, do którego prowadzi, znajdowała się wypożyczalnia ekwipaży, czyli lekkich powozów konnych z zaprzęgiem. Kamienicę tę (nr 97), podobnie jak sąsiednią, oznaczoną numerem 95, postawił w roku 1888 weterynarz i właściciel tejże, niejaki pan Carl Heymann. Co ciekawe, powyżej łuków wjazdu, w ich narożach, znajdują się powiększenia medalu, który został wybity przez Śląskie Towarzystwo Hodowli Koni i Wyścigów Konnych z okazji 50-tej rocznicy jego utworzenia. To towarzystwo odpowiada za powstanie toru wyścigów konnych na Partynicach i było organizatorem wielu tamtejszych gonitw. To chyba jednak historia na zupełnie inną okazję. Oczywistym jest, że właściciel przedmiotowej kamienicy był również członkiem owego stowarzyszenia i aktywnie w nim działał. Awers przedstawia sylwetkę, a dokładniej profil, cesarza Wilhelma I opatrzony datą 1882 i króla Fryderyka Wilhelma III podpisany datą 1832r. Ta ostatnia data oznacza pierwszą gonitwę zorganizowaną przez zawiązane właśnie Stowarzyszenie, na działalność którego wyraził zgodę właśnie król Fryderyk. Zatwierdzenie statutu odbyło się dnia 16 września 1832r. Data druga to owe 50-lat istnienia Stowarzyszenia, co potwierdził i uświetnił swoją obecnością wspomniany wyżej cesarz. Na rewersie przedstawiono kobietę, która za pomocą wieńca laurowego dekoruje zwycięzców pierwszej gonitwy. Zawsze mnie urzekała ta dbałość dawnych właścicieli kamienic o detale.

Całkiem niedaleko zlokalizowano Martha Straβe, na którą teraz zmierzamy. Dzisiaj nosi ona dumną nazwę Łukasińskiego, ale owa Martha na tej ulicy pozostała do dziś. Jak to jest możliwe? Bardzo prosto. Niestety pomimo usilnych starań armii czerwonej, zrzucanych na miasto przez nią bomb i innych „środków przymusu bezpośredniego” nie zdołali oni wyciąć Marthy z murów kamienicy o numerze 8:

Trzeba jednak przyznać, że czas z nią nie obszedł się specjalnie pieszczotliwie i jeżeli komuś ta pani nie wpadnie w oko w najbliższym czasie może się okazać, że cały jej urok rozsypie się w pył wraz z odpadającym tynkiem… :-(Jeśli zaś na nią spojrzymy z nieco większego dystansu to okaże się, że cały front kamienicy ma w sobie coś ze sztuki, bo stworzenie takiej elewacji niewątpliwie jest sztuką.

Szkoda, że nie ma komu zadbać o nią. Dziś tak już się nie buduje. Też szkoda. Cóż, proza życia i miedzianych, fenickich wynalazków. Idziemy dalej. Za rogiem jest Lützow Straβe, znaczy się Miernicza, jakbyśmy ją dzisiaj nazwali Stoi sobie tutaj niepozorna kamieniczka o numerze 11. Czemu niepozorna? Chyba dlatego, że jest równie odrapana jak sąsiednie, co powoduje, że idealnie nadaje się na scenografię filmową z czasu wojny. Nie trzeba zrzucać bomb z nieba aby wszystko wyglądało na zrujnowane. Słyszałem kiedyś taką teorię, że władze miasta świadomie nie pozwalają na przeprowadzenie remontów na tej ulicy, żeby na wynajmowaniu jej filmowcom parę groszy przytulić. Może jest w tym jakaś metoda. Nie wiem, nie znam się na zarządzaniu. Miastem w szczególności. Ale faktem jest, że miejscowi mieszkańcy potrafili zaadoptować się do wytworzonych w ten sposób warunków. Pozakładali mnóstwo lipnych talerzy anten satelitarnych i od każdego filmu kasują „za niedogodności” po kilka „biletów Narodowego Banku”. Polak potrafi 🙂

Wracając do kamienic nr 11. Spójrzcie jak ładnie wygląda jej elewacja.

Prawda, że panienka co to ma ją mieć w opiece ma coś w sobie? Trzeba przyznać, że architekt tworzący projekt musiał mieć wiele wiary w to, że jego kunszt zostanie doceniony, bo żeby dostrzec detale z poziomu gruntu trzeba mieć niezłe oko, albo równie niezły, co kosztowny teleobiektyw.

Ja nie dysponuję ani jednym ani drugim, obiektywem znaczy się, a oczy moje cztery też nie zawsze dają rade, więc musiałem się posłużyć zdjęciem z „jedynie słusznego portalu” autorstwa Vorwerk’a. Gorąco liczę, że nie będzie miał mi tego za złe. Co więcej – będzie musiał być jeszcze bardziej wyrozumiały gdyż kolejne zdjęcia również pochodzą z jego kolekcji. Poza kunsztem architekta zajmującego się elewacją koniecznie tutaj trzeba zobaczyć przedsionek klatki schodowe. Dlaczego? Nie będę pisał – sami zobaczcie. Jak dla mnie miazga i urwanie d… 😛

Vorwerk musi mi wybaczyć bo spacerując po Mierniczej w celu zrobienia fotek tej kamienicy tak długo próbowałem uchwycić detal elewacji (tę pannę co powyżej), że mi się bateria rozładowała. No i oczywiście fotograf ze mnie żaden. Jego fotki są lepsze. Bez dwóch zdań.

OK. – jedziemy do centrum. Tam też są ciekawe sprawy do obejrzenia nad głowami. Znacie na pewno budynek dawnego domu handlowego braci Barasch. Dzisiaj nosi on nazwę „Feniks” i stoi przy wschodniej pierzei Rynku, tuż przy niewielkiej uliczce, która dzisiaj nosi dumną, skąd inąd, nazwę Kurzy Targ. Dlaczego dumną? Nie wiem, tak mi się skojarzyło, bo przecież, która ulica ma okazję nazywać się „Targ”? Plac to i owszem, targiem mógłby od biedy być, jak nie przymierzając, nieodległy Nowy Targ, ale ulica? No ciekawe to nazewnictwo. Ale a propos tego „Feniksa”. Wiecie na pewno, że miał swego czasu taka ładną kulkę na szczycie. Tak się złożyło, że jeden wredny piorun wziął i dupnął w nią przeokrutnie i trzeba było zdemontować. Stało się to gdzieś w początku lat 30-tych, w czasie gruntownej przebudowy. Globus ten był podświetlany, elegancki, światowy taki, przywołujący na myśl jakiś Broadway czy coś koło tego. Strasznie mi się marzy, żeby kiedyś wrócił na to miejsce. Grafik komputerowy ze mnie jeszcze marniejszy niż fotograf, więc uprzejmie proszę nie śmiać się głośno:

Prawda, że ładnie by wyglądał? No a teraz zamykamy oczęta modre i wyobrażamy sobie jakby wyglądał w nocy. Normalnie nie trzeba by palić tych wszystkich latarni dookoła, tak by jasno mogło być. Sęk w tym, że ja nie golbusa chciałem pokazać. Kamienica po Baraschach piękna, ale nie tylko od frontu można na niej zobaczyć coś ciekawego jak się spojrzy w górę. Zupełnie przypadkowo przechodząc tędy całkiem niedawno zwróciłem uwagę na niewielki wpis, który został w trakcie renowacji obiektu pieczołowicie odnowiony, czyli „można”:

Oczywiście informuje on przechodniów, że oto mijają budynek, który powstał w świetnych latach 1903-1904. Dla pełniejszego obrazu szersze ujęcie, ale oczywiście musiało mi się nieco prześwietlić:

Generalnie chyba jednak widać jak go odszukać na elewacji „Feniksa” od ul. Szewskiej. Pamiętajcie jak będziecie go szukać zadzierając głowy, że tamtędy jadą tramwaje. Lepiej by było jakby Was nie potrącił żaden z nich.

Przykładów takich historyczno-architektonicznych ciekawostek można podawać jeszcze mnóstwo. Jestem jednak przekonany, że będziecie teraz częściej spoglądać „w inne miasto” jakie znajduje się tuż nad nami. To całkiem przyjemna i wcale nie zbyt kosztowna wycieczka, która polecam każdemu.

Aaaa – byłbym zapomniał. Poznajecie tę oto panią?

A teraz?

Czy ona nie powinna mieć czegoś zasłoniętego? No jasne – oczęta, aby nie oglądać „innego miasta” ponad swoją głową 🙂

Jak widzicie, takich „smaczków” w Breslau można znaleźć mnóstwo na każdym kroku. Dlatego podnoście głowy, przykładajcie nos do ziemi, szukajcie tego co na co dzień umyka, a na pewno znajdziecie coś czego jeszcze nikt nie znalazł. Z całego serca życzę owocnych poszukiwań. Dobranoc.

linia_1

Napisano Wpisy historyczne | Oznaczone jako: , , , | Wstaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 301
    • 533
    • 3 657
    • 5 666
    • 697 044