Ostatni pociąg do Hirschbergu – 1

1.

Wiatr rozpraszał padający intensywnie śnieg, rzucał nim w dół, na boki, czasem nawet w górę. Płatki wirowały, to opadając, to wznosząc się. Jak się patrzyło w dal to wrażenie było podobne do gęstej mgły, z tym że było znacznie zimniej. Na brukowany granitową kostką podjazd do budynku dworca kolejowego w Dittersbach[1] podjechał Kübelwagen[2] Volkswagena. Poślizgnął się tylną osią na zasypanej w śniegu tramwajowej szynie. Koła obiły się o masywny kamienny krawężnik. Gwałtowna kontra kierownicą i pojazd znieruchomiał. Spod brezentowego dachu wyłoniły się dwie sylwetki, rozmazane lekko, jakby nierzeczywiste. Obie w czarnych, skórzanych płaszczach, z postawionymi na sztorc kołnierzami. Szybko przeszli przez chodnik, a stojący tuż obok, ceglany, milczący budynek dworca wchłonął je przez wysokie, skrzypiące, dwuskrzydłowe drzwi. Wnętrze wypełniała w większości para wodna wydostająca się z dziesiątek czy setek zgromadzonych tutaj gardeł. Ogrzewanie nie musiało być włączone, ciepło zgromadzonych ciał powodowało znaczny wzrost temperatury. Ludzie siedzieli, stali, kucali. Wszędzie. Pod każdą ścianą, na każdej ławce, na tobołkach, pakunkach, walizkach, workach, wózkach. Zajęte były także wszystkie stoliki w restauracji, a poplamione i dawno nie prane, krochmalone obrusy służyły nie jednemu za poduszkę. Niestety, goście nie spożywali tu już posiłków, kelnerzy nie krążyli roznosząc zamówienia. Prawdę mówiąc, nie było tu już żadnych kelnerów. Jedynie stojący za barem właściciel parzył herbatę nalewając wrzątek z dużego blaszanego czajnika. Była to jedyna dostępna obecnie pozycja w karcie. Lekko żółtawe światło, ze zwieszających się z ciemnobrązowego, belkowanego sufitu żyrandoli, kładło długie cienie na ścianach, a przyczyniała się do tego szarówka zbliżającego się zmroku.

Obecni w pomieszczeniu ściszyli rozmowy. Czekali. Ich oczy wpatrywały się w nowoprzybyłych.

Obaj oficerowie stali niezdecydowani przez moment, tuż za drewnianym wiatrołapem. Podeszli do okienka kasowego tak nagle jakby się dopiero zorientowali, że są na dworcu kolejowym i że okienka kasowe to w takich miejscach rzecz całkiem normalna. Jedno tylko było czynne. To znaczy, po drugiej stronie szyby ktoś siedział, a szyba nie była zasłonięta grubą firanką koloru kawy z mlekiem. Stalowe, grube, gięte rury czekały na potencjalnych klientów niczym kły jakiegoś prehistorycznego gada. Niestety – żadnych chętnych, pasażerów nie było. Wyższy z mężczyzn nachylił się do małego otworu w szybie i zdjął czarną czapkę z lśniącą trupią główką na otoku. Zlepiony potem blond loczek opadł mu na czoło. Czarna, skórzana rękawiczka wykonała wprawny ruch ku górze. Zapytał:

– O której będzie najbliższy pociąg w kierunku Hirschbergu[3]?

Siedząca po drugiej stronie okna zmęczona kobieta uśmiechnęła się szeroko:

– Nie mam pojęcia. Tutaj wszyscy czekamy na „najbliższy pociąg do Hirschbergu” proszę Pana.

Twarz oficera stężała w złośliwym grymasie.

– Jak to: „nie ma pani pojęcia”? – zapytał z naciskiem.

– To proste. Nie ma pociągów, wszystkie już pojechały, a z Breslau[4] już nic nie przyjeżdża.

– Dlaczego?

– Nie wie Pan, że ruskie są już prawie we Freiburgu[5]?

– A jakie to ma znaczenie?

– Kolosalne proszę pana. Linia z Breslau jest zablokowana, pociągi nie mają skąd przyjeżdżać, więc tu ich nie ma. To proste.

– A z innych kierunków nie przyjeżdżają?

– Nie, te co przyjechały z innych kierunków też już pojechały.

– Proszę pani, koniecznie musimy ze Standarterfüherem[6] dostać się na zachód. To jest sprawa najwyższej wagi państwowej! – Zaczął niemal krzyczeć do okienka.

– Nic na to nie poradzę, proszę pana. – odparła kobieta ze stoickim spokojem patrząc przez szybę na stojących i siedzących za oficerem ludzi. Celowo zwróciła się do niego nie wymieniając stopnia wojskowego.

Drugi z nich podszedł również do okienka, łapiąc dłońmi za ramiona delikatnie przesunął towarzysza na bok, nachylił się i cicho powiedział:

– Czy jest tu jakiś pani zwierzchnik?

– Tak. Naczelnik Grade.

– Proszę go tu sprowadzić.

– Jest zajęty, pracuje.

– Gdzie go znajdziemy?

– W prawo, po schodach w górę i drugie drzwi na lewo. Jest tabliczka.

– Dziękuję pani serdecznie. Proszę nie mieć za złe nerwów mojego kolegi. Jedziemy prosto z frontu.

– Rozumiem. – kwaśno uśmiechem zamaskowała niechęć do trupiej główki której błysk ją nieco oślepił czy raczej onieśmielił.

Zasalutował i obrócił się na pięcie, tworząc płaszczem szeroki stożek.

Ruszyli ku schodom. Gdy ich czarne sylwetki zniknęły za rogiem, milczący do tej pory tłum zgromadzony w pomieszczeniach poczekalni i restauracji, na powrót zaczął rozmawiać ściszonymi głosami. Ich oburzenie wywoływało głownie nie to, że oficerowie SS chcieli się dostać na zachód, a raczej to, że była to dla nich sprawa najwyższej wagi państwowej. W końcu wszyscy zgromadzeni tutaj chcieli się dostać na zachód. Dla nich jednak to nie była sprawa wagi państwowej, dla nich była to sprawa życia lub śmierci. W ostatnich dniach głównie śmieci.

Przeskakując po dwa stopnie wspięli się na pierwsze piętro, minęli zakręt korytarza i odszukali odpowiednie drzwi. Bez pukania wtargnęli do środka. Cały pokój pogrążony był w szarościach, głównie za sprawą pogody i padającego za oknami śniegu. Nie docierało tutaj oświetlenie równi stacyjnej, od długiego czasu zresztą wyłączone ze względu na obowiązujące zaciemnienie. Masywne maszty z szerokimi rondami reflektorów stanowiłyby zbyt łakomy kąsek dla powszechnie tutaj spotykanych Iliuszynów czy Jaków. Niektórzy mieli nawet wrażenie, że były bardziej popularne niż jaskółki okupujące gzymsy i nawisy dachów.

Szerokie biurko zasłane było stertami papierów, a siedzący za nim człowiek w ciemnogranatowym mundurze, o zmęczonej twarzy uniósł wzrok na wchodzących.

– Naczelnik Grabe?

– Tak. To ja. W czym mogę panom pomóc?

– My, ze Standarterfürherem, koniecznie musimy dostać się do Hirschbergu, albo jeszcze lepiej dalej na zachód.

– Wszyscy chcą się dostać na zachód. Niestety proszę panów, nie mam żadnego pociągu do wyprawienia w tamtym kierunku.

– Tyle to już wiemy. Musi nam pan zorganizować transport.

– A z jakiej racji i na jakiej podstawie?

Stojący z boku Standarterfürher sięgnął do kieszeni. W dłoni błysnęła matowa stal pistoletu. Szeroka lufa Lugera znalazła się blisko skroni Grabe’go.

– Tak, to jest argument nie do odrzucenia. – Zapadła chwila niezręcznego milczenia. – Ale ja naprawdę nie mam żadnego pociągu.

– Proszę się dobrze zastanowić. – Poradził oficer.

Ciszę padającego śniegu przeciął długi świst gwizdawki lokomotywy. Zebrani w pokoju odwrócili głowy w kierunku okna. Niewyraźnie, przez biel tła przebijały się konstrukcje wsporcze sieci trakcyjnej. Ażurowe maszty i plątanina drutów podwieszonych do nich, stawiały opór wiejącemu wiatrowi.

– Są jednak tutaj jakieś lokomotywy, więc i na pewno pociąg się znajdzie. Proszę się skupić i dobrze poszukać. Ostatecznie możemy jechać nawet samą lokomotywą.

– Kiedy to jest lokomotywa kopalni. Nie jest moją własnością.

– Wierzę, że pan wiele może.

– Niestety. Ona pracuje w kopalni i przeciąga wagony z węglem do elektrowni.

– Proszę ją zarekwirować!

– To jest niemożliwe. Dzięki tej lokomotywie ludzie mają prąd i ciepło w domach. Mogą przeżyć!

– Nie interesuje mnie to!

Wymianę zdań przerwał brzęczyk telefonu. Naczelnik nie drgnął.

– Podnieś słuchawkę! – Padł ostry rozkaz.

– Grabe, słucham?

Naczelnik milczał przez moment słuchając osoby po drugiej stronie linii.

– W całości?

– …

– No to skoro tak, to zapiąć, zrobić próbę hamulca, a ja już piszę papiery.

Mężczyźni w czarnych płaszczach słuchali uważnie tej krótkiej wymiany zdań.

– Właśnie ta wasza niezastąpiona lokomotywa skompletowała skład węgla, który wysyłamy do Sudetenlandu[7].

– A co nas to obchodzi?

– Nic, pomyślałem jedynie, że będziecie chcieli wiedzieć, że za kilkanaście minut wyjedzie on do Polaun[8] przez Hirschberg właśnie.

– Gdzie on stoi?

– Tam na prawo. – Grabe wskazał ręką kierunek za oknem. – Tam jest dużo torów, ale tylko jeden pociąg. Reszta już dawno odjechała.

Oficerowie popatrzyli po sobie. Niższy schował pistolet do kieszeni, podszedł bliżej krawędzi biurka, oparł się o nie i patrząc prosto w oczy Grabe’go wycedził powoli przez nierówne zęby:

– Chciałbym abyśmy się dobrze zrozumieli. Nie było nas tutaj. Nigdy nas nie widziałeś. Czy wyrażam się dostatecznie jasno?

– Jak tylko was zobaczyłem, wiedziałem, że będziecie się wyrażać dostatecznie jasno. Tacy jak wy, to od dawna w tym kraju wyrażają się jasno.

Zapadła krępująca cisza. Wpatrywali się sobie prosto w oczy, jakby chcieli sprawdzić co kłębi się za źrenicami ich przekrwionych gałek. W samym mózgu.

Za oknem tramwaj zazgrzytał obręczami kół o bruk ulicy wijąc się w ciasnym łuku przed dworcem.

Odwrócili się i bezszelestnie zamknęli za sobą drzwi. Prawie zbiegli po schodach. Gdy dotarli do holu zgromadzeni znów zamilkli. Nie zważając na nic przebiegli przez tłum. Roztrącali ludzi tarasujących im przejście do drzwi. Wypadli z hukiem na dwór. Obok ich Volkswagena marzł zielony tramwaj. Z jego odsłoniętych podestów schodzili kolejni, pełni nadziei chętni, którzy chcieliby się dostać na zachód. Motorowy zabijał się z zimna okutanymi w szmaty dłońmi. Musiał mimo wszystko zmarznąć w pracy.

Ruszyli wydeptaną w śniegu ścieżką. Przeszli w lewo, na tył budynku dworca. Mokry śnieg przylepiał się im do butów i nogawek spodni. Za rogiem ujrzeli rozległą równinę, której biel przecinały tylko konstrukcje wsporcze sieci trakcyjnej i jeden, jedyny skład wagonów. Był to długi sznur dwuosiowych węglarek serii E ozdobionych niewielkimi kopczykami węgla. Parowały, a śnieg się na nich nie zatrzymywał. Całkiem niedawno musiał zostać wydobyty z wnętrza ziemi.

Ruszyli żwawo w jego kierunku. Potykali się o zasypane w śniegu szyny. Całe szczęście, że latarnie zwrotnicowe odcinały się czernią od tła. Iglice były nasmarowane i odmrożone, praktycznie cały czas gotowe do pracy. Gdy byli już w stanie dotknąć burt wagonów, ich kolana i poły płaszczy były unurzane w śniegu. Wełna spodni napęczniała od wody, a do wierzchniej warstwy poprzyczepiały się długie strąki zbitych białych płatków. Dysząc, zatrzymali się w cieniu ostatniego wagonu. Znaki końca pociągu odcinały się jako jedyne od monotonnego koloru jej deskowania. Chwila odpoczynku i ruszyli dalej w kierunku majaczącego w oddali czoła składu. Im bliżej byli celu tym wyraźniej z zadymki śnieżnej wyłaniał się zarys lokomotywy. Wysokie, szare pudło wyraźnie kontrastowało z brunatnymi burtami wagonów i bielą śniegu. Wentylatory pracowały cichutko, wydmuchując przez żaluzje ciepłe powietrze. Falowało na mrozie. Moc silników, zaklętą w uzwojeniach, czekała na uruchomienie i pociągnięcie ciężkiego, długiego sznura wagonów. Mosiężne tabliczki przymocowane na czole i burcie głosiły, że jest to lokomotywa o numerze: E94-017. Zbliżając się do oświetlonej żółtym, przyćmionym światłem kabiny, minęli masywne maźnice łożysk, pudełka piasecznic, wahacze i ażurowe wykroje w ostoi. Wyłuskali spomiędzy tych elementów czarne stopnie drabinki. Pomimo, że nisko zwieszała się z wysokiej jak dom lokomotywy, to ostatni stopień i tak wisiał dobre ponad pół metra nad gruntem. Nie stanowiło to jednak jakiegoś poważnego problemu dla wysportowanego wysokiego mężczyzny. Szybko i sprawnie pokonali drabinkę i weszli do kabiny.

Wąskie pomieszczenie było bardzo rozgrzane. Umocowane pod szybami nagrzewnice przybrały barwę burgundowego wina oddając własne ciepło wnętrzu. Maszynista siedział na stołku przymocowanym do podłogi i jadł kromkę chleba ze smalcem, zagryzając ogórkiem. Na pulpicie sterowniczym parował kubek z gorącą herbatą. Na dźwięk otwieranych drzwi odwrócił głowę z zaciekawieniem. Nie spodziewał się, że w jego mały, zamknięty świat mogą wejść jacyś niepożądani goście. Gdy SS-mani skrupulatnie zamknęli za sobą drzwi, zadał oczywiste pytanie:

– Czego Panowie sobie tutaj życzą?

– Jedziemy z panem.

Zdziwienie maszynisty było ogromne. Poniekąd wywołane faktem, że nie zdarzyło się jeszcze w jego karierze zawodowej aby ktoś, wcześniej nie zapowiedziany, wszedł nieuprawniony do lokomotywy. Uniósł brwi, przełknął ostatni kęs ogórka i zapytał:

– A któż Panom wyraził na to zgodę?

– Grabe.

– Proszę panów, Naczelnik Grabe na pewno by się nie zgodził na jazdę w kabinie osób niepowołanych do tego celu. To niezgodne z przepisami ruchu FV.

– Dzisiaj tutaj ja decyduję o tym co jest zgodne z przepisami, a co nie. – Wtrącił się milczący dotychczas, niższy z oficerów. Maszynista dopiero teraz dostrzegł patki na kołnierzu. Standarterfürher – pomyślał.

– Niestety, muszę zaprotestować. Otóż jest to teren kolejowy, lokomotywa znajduje się pod zarządem DRG[9], a nie Wehrmachtu, ani tym bardziej SS, panowie zaś, bynajmniej nie wyglądają mi na członków Bahnshutz’u[10]. Wobec powyższego nie mają panowie niestety uprawnień do przebywania w tym miejscu i w tym czasie. Proszę poczekać na pociąg osobowy i nim w wygodzie dotrzecie panowie do waszego celu.

– Panie, nie będziesz pan nam mówił co nam wolno, a co nie. Mówiłem już przecież. To my ustalamy w tym kraju co wolno a co nie, więc nie dyskutuj pan, tylko rób pan swoje. Bez głupich ruchów i zwracania na nas uwagi.

– Nie wolno tutaj przebywać osobom postronnym i obowiązuje to także panów. Więc proszę abyście panowie opuścili moje miejsce pracy.

Wyższy z oficerów wyraźnie zaczął się irytować. Złapał maszynistę za poły marynarki munduru kolejowego i uniósł z fotelika. Potrząsnął nim brutalnie krzycząc:

– Zdaje się, że zaraz zaczniemy rozmawiać inaczej!

Zaczęli się szamotać, ale niższy z wojskowych powoli sięgnął ręką do kieszeni płaszcza. Między palcami zatańczył ciemno-stalowy pistolet. Po chwili niepewności lufa jednak znalazła kierunek do kolejarskiego czoła.

– Pan na pewno ma rodzinę. Prawda? – przerwał tamtym mówiąc cicho.

– Tak, żonę i małego synka. – Maszynista odpowiedział zaskoczony takim pytaniem.

– Więc niech pan pomyśli o nich. Na pewno chcą, aby wrócił pan dziś do domu. Z drugiej zaś strony jestem równie pewien, że nie chce pan abym go użył. – powiedział patrząc na trzymanego w dłoniach oksydowanego Lugera.

Można powiedzieć, że atmosfera nieco się rozluźniła. Emocje lekko opadły. Maszynista smętnie popatrzył na wojskowych. Usiadł na swoim krzesełku, podniósł do ust kubek z herbatą. Najwyraźniej stracił motywację do dalszego stawiania służbowego oporu.

– Będę miał kłopoty, gdy was zabiorę na maszynę.

– Będzie pan miał kłopoty gdy pan nas nie zabierze. – padła twarda odpowiedź.

– Dlaczego?

– Proszę już więcej o to nie pytać. – Odezwał się ponownie cicho niższy z oficerów. – Zapewniam Pana, że nie będzie pan miał problemów, oczywiście jeżeli dostarczy pan nas całych do celu.

– A dokąd jedziecie?

– Na zachód.

– Teraz wszyscy jadą na zachód. Nikt nie chce tu zostać.

– Powód naszego wyjazdu jest sprawą wagi państwowej, niecierpiącą zwłoki.

– Dość! – Padł ostry rozkaz. – Zamknij się Winkelman! Bardzo cię proszę. – Wyższy, skarcony, zamilkł, jak nagle usadzony cuglami koń. Odwrócił się i spojrzał na swego towarzysza.

– Nie mów tak do mnie! Mieliśmy nie używać nazwisk. Pamiętasz, von Rausch? – Ten ostatni wyraz wypowiedział ze szczególnym naciskiem. Ich oczy się spotkały. Gdyby były podłączone do prądu na pewno wygenerowały by wystarczająco wysokie napięcie aby zasilić silniki lokomotywy, w której się znajdowali i zmusić ją do pociągnięcia zapiętego składu wagonów.

Von Rausch uniósł dłoń w geście pojednawczym.

– Chcemy pozostać anonimowi, aby pana nie narażać na kłopoty. Proszę nie zadawać nam zbędnych pytań, panie… Jak się pan nazywa?

– Brock. Nazywam się Maksymilian Brock.

– Rozumiemy się, Brock?

– Tak.

– Dziękuję. A teraz niech pan robi swoje. Zdaje się, że będziemy odjeżdżać. – Skinął głową za czołowe okna lokomotywy.

Faktycznie. W czasie tego małego zamieszania, nie zwrócili uwagi na to że semafor stojący kilka metrów przed czołem pociągu zmienił wyświetlany sygnał. Na szerokiej, czarnej tarczy, karminowy dotychczas, blask lampy po środku, zmienił się w ukośne pasmo dwóch zielonych żarówek. Przebieg został ułożony, zwrotnice przestawione, a szlak za stacją wolny. Droga na zachód stała otworem.

Maszynista odłożył kanapkę na papier. Kubek po herbacie, którą wypił szybkim ruchem, zakręcił na termosie, zatykając go wcześniej szerokim korkiem. Uniósł się z krzesełka. Wysunął głowę przez opuszczone w dół okienko. Zmrużył oczy i przywarł ciałem do burty wyginając się ku dłoni trzymającej wszystkie dokumenty pociągu. Spotkali się oczami z Grabem. Nieco dłużej niż to było konieczne trzymali wspólnie plik kartek z tabelkami. Po chwili jednak Brock wycofał się do wnętrza kabiny, usiadł na swoim maleńkim stołeczku, próbnie odhamował i zahamował skład, był gotów do drogi. Ujął w dłoń wajchę nastawnika, zluzował ostatecznie hamulec i przycisnął spust sygnału dźwiękowego. Na krótko. Majacząca w oddali nastawnia rozświetliła się blaskiem szperacza. Delikatnym ruchem Brock przepuścił większą dawkę prądu przez uzwojenia silników. Ożyły. Delikatne mruczenie zaczęło przemieniać się w wibrujący jęk. Stalowy kolos budził się do życia. Z początku powoli, stalowe koła z masywnymi szprychami zaczęły się obracać. Za nimi po główce zmarzniętej szyny rozpoczęły ruch stalowe koła wagonów, które żłobiły w śniegu długi, ciemny ślad. Z każdym pokonywanym metrem pociąg rozpędzał się. Gdy przejeżdżał przez zwrotnice, obrzeża ostro zaatakowały iglice i kierownice. Pisk trącej o siebie stali słychać było na całej równi stacyjnej. Nawet w gabinecie Grabego poprzez zasunięte firanki słychać było stukot kół na kolejnych zwrotnicach. Minął jakiś czas zanim rozpłynął się on w bielejącej dali. Później Grabe wziął do ręki szklankę herbaty. Intensywnie myślał w jaki sposób sprawić, aby szlak w kierunku zachodnim można było zająć ponownie, tym razem składem dla naprawdę potrzebujących.

Przejdź do rozdziału 2 >>

Możliwość komentowania została wyłączona.

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 146
    • 70
    • 676
    • 4 036
    • 693 297