5.
– Wiem! – Wykrzyknęła. Palec opadł i został wycelowany w moją pierś. – Wiem już jak możesz się zrewanżować. Poczekaj chwilę. – Zostawiła nas samych i popędziła korytarzem w ślad za mężem. Podłoga miała kłopot aby udźwignąć nacisk jaki wywierała tupiąc w swoim świńskim truchciku trepami o jej deski. Spojrzeliśmy na siebie z Doiminiciem. Zrobiłem durną minę i wzruszyłem ramionami. Nie minęła minuta gdy oboje wrócili do kuchni. Szeptała mu coś na ucho.
– Co o tym myślisz? – Powiedziała na głos.
– W sumie nie głupi pomysł. Ale czy się zgodzi?
– Na co się mam zgodzić? – Zacząłem się niepokoić. To nie wróżyło niczego dobrego dla mnie. Usiadł niepewnie na krześle i oparł głowę na z trudem zgiętym w łokciu. Chyba było mu ciężko podjąć temat.
– Jest taka sprawa. Tuż obok jest sklep z wytworną konfekcją, bielizną i pościelą.
– Był. – Poprawiła Magda.
– Tak. Dokładnie. Był. Szyld wisiał jeszcze w zeszłym miesiącu. Prowadził go Żyd. Pan Klinner. Bardzo zacny człowiek. Bardzo. – Jakby zbierał się w sobie do jakiegoś ważnego wyznania. Mełł w palcach leżący na stole widelec, a po chwili spuścił wzrok i zaczął niemal seplenić. Ślina mu naszła do ust i zbierała się w kącikach. – No więc ten jego sklep nie dalej jak miesiąc temu przejął taki jeden co tu przyjechał z Gleiwitz[1]. Przyszedł w brunatnym mundurze pewnego dnia do pana Ariela z urzędowym dokumentem, że zgodnie z prawem przejmuje ten sklep, mieszkanie i cały majątek, wszystko.
– Jakim prawem? – Przerwałem mu, choć w głębi czaszki kłębiła się nieśmiało odpowiedź.
– Nie wmówisz mi, że nie wiesz co się w tym kraju dzieje z Żydami.
– Wiem co się z nimi dzieje, ale to jeszcze nie znaczy, że można ich pozbawiać majątku w majestacie prawa. – Trochę udawałem, ale głównie to podświadomie próbowałem odsunąć od siebie jakiekolwiek możliwości wplątania się w aferę z żydowskim majątkiem w tle.
– Czyli nie wiesz. – Odezwała się cicho Magda. Myślałem, że się zaraz rozpłacze. Heinrich zaś kontynuował:
– To było jakoś miesiąc przed tym jak pojechałeś za swoim przyjacielem do Bad Flinsberg. Wtedy uchwalili, że wszystkie żydowskie przedsiębiorstwa trzeba specjalnie oznaczać i zarejestrować[2] w urzędzie. Na pewno o tym czytałeś. Pan Ariel, jako sumienny Niemiec, poszedł i się zarejestrował. Przyszło potem dwóch facetów w czarnych płaszczach i spisali wszystko co miał w magazynie, sklepie, na wystawie i w mieszkaniu. Przez pewien czas była cisza, ale jakoś pod koniec sierpnia pojawił się…
– To było wtedy gdy kazali im zmieniać imiona[3]. Pamiętasz? – Ponownie wtrąciła się Magda.
– Tak. To było właśnie wtedy. Więc przyszedł ten Bilke z papierem z Deutsche Arbeitsfront’u[4] i kazał Klinnerom wszystko oddać.
– Tak po prostu?
– Tak. Dokładnie. Kazał im się wynosić z interesu, ale pozwolił zamieszkać w piwnicy, tuż obok magazynu. Cóż za dobroduszność! – Kpiąco wydął usta co upodobniło jego twarz do oblicza różowiutkiej świnki z jakiejś bajki dla nieletnich. Brakowało tylko czerwonej, aksamitnej kokardki na szyi. Było to kolejnym powodem, który utwierdził mnie w przekonaniu aby na razie nie starać się o potomka. Chyba bym nie zniósł gdybym musiał mu czytać bajki z takimi właśnie bohaterami.
– Aż trudno uwierzyć. – Pierwszy raz głos zabrał Dominic.
– Ale to najszczersza prawda! – Heinrich uderzył się w swą obszerną pierś zrolowaną pięścią wielkości główki kapusty. – No więc zamieszkali w tej piwnicy, a ten Bilke nimi cały czas pomiatał, kazał pracować u siebie, kazał sprzątać podwórko. Jakby to byli murzynami na plantacji bawełny, a on był ich właścicielem.
– Jak ktoś ma mentalność mało rozgarniętej taczki to trudno się dziwić. – Skwitowałem.
– ??
– Brunatni przeważnie tak mają, że z pomyślunkiem to u nich kiepsko.
– Przyglądamy się temu wszystkiemu z Magdą z przerażeniem. – Zignorowali moje wywody. – Jakieś dwa tygodnie temu zniknął pan Ariel. Teraz już zaczęliśmy się niepokoić o niego, czy coś mu się nie stało. Byłem w tej piwnicy gdy ich nie tam było. Pana Ariela nie znalazłem, choć jego płaszcz i kapelusz wisiał na kołku. Kto teraz wychodzi poza dom bez kapelusza? Zimno się robi, jesień nadciąga…
– Nie wiem. Może mieszka gdzie indziej?
– Magda próbowała dowiedzieć się coś u jego żony, ale ona nic nie chce mówić. – Ciągnął dalej. – Jest przerażona. Tylko córka ma trochę dumy w sobie. Ale i tę jakby złamano. Ze trzy dni temu widziałem ją z podbitym okiem i w poszarpanej sukience jak rano wychodziła z ich dawnego mieszkania. Bo wiesz, oni mieszkają pod nami. Mieszkali znaczy się, bo wprowadził się tam ten Bilke. Jak zapytałem się skąd te siniaki to nic nie chciała powiedzieć. Milczy jak zaklęta.
– On ją bije już nawet przy ludziach, ale nigdy nie robił tego po twarzy. Kopał, poniżał na ulicy czy podwórzu, ale nigdy tak. – Magda wpatrywała się we mnie wzrokiem, który mógłby spopielić kowadło. Pięści miała zaciśnięte, a ręce opuszczone wzdłuż tułowia. Stała cała sztywna i wyprostowana.
– A co ja niby mam z tym wszystkim wspólnego?
– Chcę abyś się dowiedział co się stało z panem Arielem. – Heinrich wypalił, a mnie zrobiło się słabo. Byłbym osunął się na podłogę bez pamięci. Zawsze starałem się unikać wchodzenia w drogę pewnym ludziom w tym mieście. Tym bardziej, że po sprawie syna hrabiego Hradecky’ego mogli chcieć się do mnie dobrać. W przypadku takiego zadania mogłem nie mieć jak tego uniknąć.
– I spraw aby jego żona przemówiła. Boję się, że może mieć wiele do powiedzenia o tym Bilkem. – Magda dodała swoje do tego bukietu. Potarłem kciukiem i palcem wskazującym mokre od potu czoło. Pora nie była taka, aby spowodowała to temperatura panująca w kuchni. Zastanowiłem się na ile byłbym im w stanie pomóc. Zdaje się, że na wycofanie się ze złożonej obietnicy jest już za późno.
– Spróbuję. Ale nie mogę obiecać, że mi się uda. Spróbuję jednak z całych sił. – Uniosłem wzrok i poszukałem na jego sporym obliczu jakiegoś zrozumienia do mojej sytuacji. Równie dobrze mogłem szukać czarnej owcy w stadzie mając do dyspozycji tylko węch, dłonie i zawiązane oczy.
– Dobrze więc. Trzymam cię za słowo, że dotrzymasz zobowiązania.
– Dotrzymam. Ale najpierw muszę zająć się sprawą Alexandry.
– To zrozumiałe.
– Jak znów będę mógł swobodnie chodzić po ulicach to na pewno poszukam tego waszego Klinnera. Obiecuję.
Uśmiechnął się i trzasnął dłońmi w uda.
– Skoro wszystko mamy ustalone… – Wstał z zajmowanego naprzeciw mnie krzesełka, które donośnym skrzypieniem wyrażało swoją ulgę z tego tytułu. – Co zjecie?
– Karkówkę? – Zapytałem ostrożnie.
– Dwa razy karkówka w takim razie! – Ucieszony, z pozytywnego dla niego obrotu sprawy, właściciel lokalu zaczął krzątać się między omszałymi od tłuszczu garnkami zajmującymi pół płyty pieca. Zabrzęczały fajerki, zagruchotał węgiel wpadający do jego wnętrza wprost z szufelki i zabulgotał sos do mięsa zamieszany łyżką, z której można by zrobić szalupę dla dwunastu pasażerów. Po chwili stanęły przed nami dwa talerze pełne smakołyków. Pochłonęliśmy je na wyścigi wysuszając pozostałości skórkami chleba, który postawiono przed nami w małym wiklinowym koszyczku z chustką zbierającą okruszki w środku.
Po posiłku zaprowadziłem Dominica, przez tylne wejście klatki schodowej, na drugie piętro, gdzie pod numerem 6 mieszkanie mieli nasi wybawcy. Staromodnym kluczem utorowaliśmy sobie drogę do obszernego przedsionka zajmowanego przez dwie szafy i zdobiony sept[5]. Starannie zdjęliśmy nasze marynarki i powiesiliśmy je na wieszakach zakasując rękawy. Mieliśmy trochę roboty do wykonania. Odszukaliśmy trzy duże piece kaflowe rozłożone po pokojach. Z przyniesionej węglarki zasypaliśmy ich paleniska odpowiednią liczbą czarnych okruchów. Rozpalenie ognia zajęło nam niemal godzinę. W końcu uporawszy się z tym zadaniem zasiedliśmy do stołu w pokoju dziennym. Przyniesione z dołu cztery butelki zimnego Kulmbachera zaskwierczały wraz z opadającymi wzdłuż ich szyjek korkami. Wlaliśmy zawartość po ściankach cienkich pokali, które wydobyliśmy z przepastnego kredensu zajmującego niemal całą długość ściany. Wracając z nimi do stołu przekręciłem kościaną gałkę radia postawionego na małym stoliczku pod oknem. Pomieszczenie wypełniły skoczne takty orkiestry tanecznej Jamesa Koka, która z werwą wytrąbiała swoje „Und die gantze Welt spricht von Nanette”. Uznałem, że może mi to pomóc w rozmowie. Siadając naprzeciw młodzieńca wpatrywałem się wprost w ziemne i głębokie źrenice otoczone wianuszkiem ciemnych rzęs. Nie sprawiał wrażenia przestraszonego. Raczej powiedziałbym, że jest zatroskany całą sytuacją, ale na pewno nie przestraszony. Nie mogłem go rozgryźć. Upiłem spory łyk i wytarłem rękawem piankę znad górnej wargi. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki po papierosa. Wyjąłem ostatniego, który był zgięty w połowie i nie nadawał się zupełnie do niczego. Rozgniotłem go w popielnicy z lanego szkła ustawionej po środku między przyborami do cygar wprawionymi w polerowany granit.
– Może pan przysiąc, że to nie pan zabił mi siostrę? – Zaczął bardzo hardo wybawiając mnie tym samym z kłopotu, bo nie wiedziałem jak mam zacząć tę rozmowę.
– Oczywiście.
– To proszę to zrobić.
– „Przysięgam, że nie zabiłem twojej siostry”. – Uśmiechnąłem się bo zauważyłem jakby odetchnął z ulgą. – Mówię prawdę. Co więcej, mnie również zależy na tym aby sprawę wyjaśnić, bo policja myśli podobnie jak ty. Że to moja robota. A tak nie jest. Gwarantuję ci to.
– Chyba muszę panu uwierzyć w obecnej sytuacji. Nie mam innego wyjścia.
– Cóż, mnie się wydaje, że razem jedziemy na tym samym wózku, więc jakby nie kombinować: musimy współpracować.
– Dlaczego pan tak uważa?
– Mam wrażenie, że twoja rola w tym całym zamieszaniu z kamieniem jest na tyle znacząca, że i ciebie można byłoby, przy odrobinie dobrej woli i zaangażowania, pociągnąć do odpowiedzialności.
– Skąd taki wniosek?
– Masz go?
– Kogo?
– Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię.
– Nie wiem.
– Wczoraj jechałeś za nami taksówką swojego ojca. Mam rację? – Tym razem otworzył szerzej oczy, ale natychmiast się opanował. Mnie to wystarczyło. Byłem już pewien, że podążam dobrym tropem. Prawie chciałem podskoczyć z wyściełanego atłasem krzesła i wykrzyknąć: „Mam cię!” Chłopak zatopił wzrok w pianie unoszącej się w połowie jego szklanki. – Skoro jechałeś za nami to znaczy, że Alex wyznaczyła ci jakąś rolę w tym wszystkim co się wczoraj działo. Pozwól więc, że ci przedstawię jak ja to widzę.
– Dobrze. – Smutno pokiwał głową, ale wyraz przerażenia, czy raczej nieograniczonego zaskoczenia, nie znikał z jego twarzy.
– Alex bała się o to wszystko. Bała się, że Mankowski nie będzie chciał jej puścić z tym kamieniem, że nie będzie chciał jej puścić płazem takiej zniewagi jak rozstanie z nim. On to tak właśnie odbierał. Jako zniewagę. – Wtrąciłem, ale zaraz podjąłem główny wątek. – Więc wynajęła mnie abym jej w tym wszystkim pomógł. Chciała się czuć choć odrobinę bezpiecznie. Jednak wtedy nie wiedziałem, że jej obawy szły o wiele dalej. Nie ufała także i mi, dlatego musiała mieć kogoś pewnego za plecami. Logicznym się wydawało, że jedynym słusznym wyborem możesz być ty. Poprosiła cię abyś jechał za nami i pod jakimś pozorem przekazała ci kamień. Jeżeli miałbym się zakładać to bym obstawiał, że odbyło się to w momencie jak mnie wysłała po flaszkę. Dobrze myślę?
– Tak. Wiedziała, że jak ten kamyk przy niej znajdą to będzie nieciekawie, ale musiała zrobić to jakoś tak aby się pan nie zorientował. Więc ustaliliśmy, że zatrzyma się przy krawężniku i pośle pana do jakiegoś sklepu, a ja w tym momencie zrównam się z nią i wrzuci mi go przez uchylone okno. Akurat przejeżdżała trzynastka, więc zasłoniła nas przed pana wzrokiem.
– A więc dobrze myślałem. – Uśmiechnąłem się do siebie. – Teraz mam wrażenie, że i przez jadącymi za nami też udało się to ukryć.
– Dlaczego?
– Lećmy po kolei. Weszliśmy do hotelu na górę, a ona czekała aby się mnie pozbyć. Nawet nie zdjęła bolerka z ramion jak weszliśmy do pokoju. Gdy poszedłem się odświeżyć do łazienki to przygotowała się do tego starannie i uśpiła mnie na gruchę. Dałeś jej gruchę, prawda?
– Tak. Pożyczyłem od jednego takiego co u nas na osiedlu wszystkimi młokosami rządzi. Pokazał nam jak uderzyć aby pozbawić czucia. Bardzo uważnie go wtedy słuchała. Ale dalej nie nadążam za tym co pan mówi.
– Już tłumaczę. Uśpiła mnie i chciała uciec, abym i ja nie wiedział jak się cała sprawa zakończyła. Bardzo się bała o siebie i o to czy da radę rozegrać to tak jak sobie wymyśliła. Nie przewidziała tylko jednego.
– Mianowicie?
– Że za tobą jedzie jeszcze ktoś. Ktoś, kto ma tylko jedno zadanie. I że przystąpi do działania tak szybko po załatwieniu przez nas sprawy w restauracji w Süd Park. Ten ktoś wszedł na górę do hotelu i jak ona zbierała się do wyjścia, dopadł ją, dokładnie zrewidował i gdy nie znalazł tego czego szukał, zastrzelił ją z mojej broni. To że to była moja to był czysty przypadek. Można powiedzieć, że szczęśliwie zrządzenie losu dla zabójcy. Udało mu się tym samym mnie w to szambo wmanewrować. Muszę przyznać, że przypadkowo wyszło mu to całkiem sprawnie. Później tylko zostało zadzwonić gdzie trzeba i gotowe.
– Skąd pan to wszystko wie?
Nie odpowiedziałem od razu. Ze stojącego po środku okrągłego stołu przykrytego wzorzystą serwetką, drewnianego pudełka wydobyłem grube, pięciomarkowe cygaro. Przyciąłem je ciągnąc za żeliwną trąbę słonia wprawionego w granitowy postument. Z takiegoż kubeczka wydłubałem długą, sztormową zapałkę i potarłem ją o paznokieć. Płomień zdążył ją strawić prawie do połowy zanim przypaliłem i rozgrzałem wystarczająco tytoń. Dominic wiercił się nerwowo na swoim miejscu w oczekiwaniu dalszego wywodu, a ja napawałem się swoją wspaniałością wydmuchując błękitną chmurę pod sufit.
– Skoro nie znaleźli tego czego szukali przy niej to pojechali do niej do mieszkania w naiwnej nadziei, że znajdą tam ciebie. Musieli się oczywiście domyślić, że w tym wszystkim był jeszcze ktoś trzeci. Tam szukali twoich śladów. Ja także pomyślałem w ten sposób i jak tylko uwolniłem się z objęć smutnych panów w granatowych mundurkach to poleciałem do jej mieszkania. Było wywrócone do góry nogami, a w śmieciach leżała koperta zaadresowana do mnie z moim honorarium. Wobec tego wniosek był prosty: włamywaczom nie chodziło o pieniądze, a Alex od początku do wszystkiego była przygotowana. Umówiliście się, że wróci do domu, spakuje się, bo w tym mieście dla niej mogło być za gorąco, i spotka się z tobą przed wyjazdem abyś jej przekazał kamyk. Chciała jeszcze wtedy nadać do mnie ten list, ale nie dano jej ku temu okazji. Wyciągnąłem z kieszeni marynarki zgniecioną kopertę, na której widniał adres mojego biura.
– Musze przyznać, że jestem pod wrażeniem. – Cały czas na jego chudej twarzy odmalowywał się obraz niedowierzania. – Jak mi jeszcze pan powie gdzie mam kamień to obiecuję, że już nigdy nie sprzeciwię się temu co mi pan każe zrobić. – Na koniec wąskie wargi rozerwał niepewny uśmiech.
– Cóż, to trefny towar, więc na pewno nie masz go przy sobie. Spotkałeś się ze mną na dworcu, tam gdzie miałeś się także spotkać z siostrą, więc pewnie tam też gdzieś jest. W szafkach na bagaż? Masz klucz przy sobie?
Sięgnął do kieszeni szarej, wymiętej marynarki i bez słowa położył srebrzysty przedmiot na wyciągniętej w moją stronę dłoni. Był to jeden z tych niewielkich kluczyków do zamków, które można otworzyć za pomocą lekko zużytej wykałaczki i pustej paczki papierosów. Miał wygrawerowany numer: „24”. Spojrzałem mu w oczy i zawinąłem te smukłe palce w pięść.
– Trzymaj go na razie. Mnie się ostatnio zdarzają różne dziwne zaćmienia umysłu i bywa, że mnie ktoś uśpi od czasu do czasu. Jakby go przy mnie znaleźli to momentalnie dodadzą fakty do siebie i wszystko się stanie jasne. Ciebie na razie jeszcze nie znają, a przynajmniej nie łączą z tą historią, bo byś już miał gości w domu, więc na razie jesteś jego najbezpieczniejszym powiernikiem. – To go chyba ostatecznie do mnie i moich intencji przekonało.
– Dobrze.
– Powiedz mi taką rzecz. Wiedziałeś, że Alex spotyka się z Mankowskim? Że coś do niego czuje?
– Tak. Był moment nawet, że myślała, że on się z nią ożeni. Ale niestety coś im się nie poukładało i postanowili się rozstać. Mama wtedy odetchnęła z ulgą, bo ona nigdy nie popierała tego związku.
– Mama wiedziała?
– Tak, ale ojciec nie.
– A ty byłbyś gościa w stanie rozpoznać? Manowskiego znaczy się.
– No pewnie. Widziałem go dwa razy.
– To może być przydatne. – Mało dystyngowanie wytrzepałem palcem wskazującym cygaro do popielnicy. – A w jakich to było w okolicznościach?
– Raz jechali ze mną wozem ojca. Bo wie pan, ja czasem za niego jeżdżę. Byli w jakiejś restauracji na kolacji i Alex zadzwoniła po mnie. Odwiozłem go do niej do mieszkania. Wysiedli i poszli na górę, a ja czekałem aż wyjdzie. Został do rana. Później mi Alex powiedziała kto to jest.
– A drugi raz?
– Widziałem go na mieście, Wracałem z Klein Gondau[6] z jednym profesorem uniwersytetu i prawie wszedł mi pod koła na skrzyżowaniu. Cholera, jak bym go wtedy rozjechał to może Alex by dziś żyła?
– Nie myśl w ten sposób. To jednak człowiek, a my nie mamy żadnego dowodu na to że był związany z jej zabójstwem.
– Gówno tam. – Niespodziewanie wstał z krzesła, ujął się pod boki i zamyślił marszcząc brwi. Zdziwiłem się o co mu może chodzić, ale po kilku chwilach miałem już odpowiedź. – Widziałem go też trzeci raz.
– To znaczy?
– On i dwóch jego kolesiów wchodziło do tego hotelu coście się wczoraj zatrzymali.
– Skąd wiesz? – To mogło być coś. Nie można było zaprzeczyć, że to mogło być szalenie ważne.
– Jak odebrałem kamień to podjechałem do następnego skrzyżowania. To jest bodaj Lösch Straβe[7]. Tam musiałem nawinąć bo wóz ojca strasznie kiepsko nawraca. Więc wywinąłem i jechałem z powrotem. Wtedy, gdy przejeżdżałem ponownie pod hotelem widziałem jak na podjeździe zatrzymał się duży wóz i wysiadł z niego facet w białej marynarce, meloniku i z laską o srebrnej główce. Tak wyglądał? – Skinąłem głową, a on kontynuował. – Towarzyszyli mu dwaj wielcy goście. Rozglądali się po ulicy jakby kogoś szukali, ewidentnie ochrona. A Alex mi mówiła, że on się bez ochrony na miasto nie rusza i zawsze mu ktoś towarzyszy, nawet jak idzie sam, to z tyłu ma dwóch ludzi. Tajniaków. Nawet wtedy gdy wiozłem ich z Alex do jej mieszkania to jechał za nami samochód z dwoma facetami. Teraz sobie to przypomniałem, wcześniej nie zwracałem na to uwagi. – W zdenerwowaniu zaczął chodzić po pokoju.
– Jesteś pewny? – Nie byłem przekonany do tych rewelacji.
– Jak cholera! – Wykrzyknął. – Ale to nie wszystko.
– Co jeszcze?
– Chciał pan aby powiązać Mankowskiego z moją siostrą.
– To mogło nam dać jakiś motyw jego działania.
– No więc on jakiś czas temu, gdy mamił ją rozwodem ze swoją żoną i małżeństwem z nią, dał jej pierścionek z rubinem.
– To jeszcze żaden dowód.
– No nie koniecznie. Na pierścionku wygrawerowano: Für liebste Alex, Reinchard[8].
– A skąd pewność, że to akurat od niego. W sądzie wszystkiego się wyprze. Mało to Reinchardów po tym mieście chodzi?
– Ba, ale kiedyś wypadł kamyk z tego pierścionka i ona chciała go zanieść do jubilera, który go zrobił. Więc poprosiła Mankowskiego o kwit kasowy, a on go jej dał aby tę sprawę załatwiła.
– Kurwa… Chcesz powiedzieć, że masz ten kwit? Gdzie on jest?
– Alex, jak postanowiła się z nim rozstać to pierścionek dała mamie. Ten kwit był włożony w pudełko, więc pewnie dalej tam jest.
– Jutro z samego rana jedziemy do twoich rodziców, pogadamy z nimi. Gdzie oni mieszkają?
– Na tym nowym osiedlu: Zimpel[9], Häher Weg[10] szesnaście. Sądzi pan, że to dobry pomysł? Na pewno będą pana obwiniać za jej śmierć.
– Wiem tylko tyle, że ten papierek pozwoli nam wsadzić do pudła tego, kto najpewniej za tym stoi.
– Skoro pan mówi.
– Obiecałeś przecież, że od teraz będziesz wierzył w każde moje słowo. – Uśmiechnąłem się do niego opróżniając do dna ostatni kufel. Po jego ściankach smętnie zsuwała się bezpańska piana. Do drzwi zastukała jakaś twarda dłoń. Poszedłem wpuścić Magdę. Przyniosła nam kanapki i małą karafeczkę likieru miętowego własnej roboty. Nalaliśmy po niewielkiej stopce i wypiliśmy do herbaty. Przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu, a uwodzicielski i orzeźwiający zapach przeczyścił mi nozdrza. Teraz mogłem się położyć spać w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. I to bez niczyjej gruchy, która by mi w tym pomogła!