Kłamałem… – 5

5.

Wsiedliśmy do wozu i ruszyliśmy w milczeniu. Bałem się odzywać, bo zdałem sobie sprawę, że Schulmbach widział mnie pierwszy raz przy pracy. Przy takiej pracy. Byłem święcie przekonany, że mu się to absolutnie nie spodobało. Wolałem jednak nie drążyć tematu. Problem w tym, że właśnie tak czasem wyglądała moja robota i nic a nic nie byłem w stanie na to poradzić. Chyba nie chciał tego rozumieć.

Bez słowa dojechaliśmy na podwórze mojej kamienicy gdzie Heinrich zaparkował wóz. Zgasił zapłon i pozostawał przez chwilę z dłońmi opartymi o kierownicę.

– Wiesz, że nie mogę mówić Marcie ani słowa o tym co się stało?

– Wiem.

– Bardzo chciałbym wierzyć, że wiesz co robisz i do czego zmierzasz. Nie chciałbym jednak aby moja żona ucierpiała w jakiś sposób przez tę naszą dzisiejszą eskapadę – mówił powoli składając sylaby w słowa, co zdaje się powinno we mnie wywołać uczucie strachu.

– Możesz spać spokojnie. Nie ucierpi.

– Skąd ta pewność?

– Przeczucie.

– Wolałbym coś bardziej wymiernego.

– Dziś niestety nie jestem ci tego w stanie dać. Zleciłeś mi jednak zadanie, z którego mam zamiar się wywiązać.

– Żeby tylko cię to nie przerosło.

– Ja już wiem, że mnie przerosło, ale na tym etapie nie mam już wyjścia.

– To znaczy?

– Sprawy zaszły za daleko – wytarłem nos w rękaw, bo czułem, że mi się jakiś katar zaczynał. – Taki to już wyrok jesieni – wytłumaczyłem się z tej mało eleganckiej czynności.

– Nie rozumiem.

– Może to i lepiej? – zacząłem się sam zastanawiać nad tym co będzie dalej. – Muszę załatwić jeszcze jedną sprawę – spojrzałem na zegarek. Było po ósmej. Nie powinny jeszcze spać. Zamknąłem wóz i odprowadziłem Heinricha do tej samej bramy, w której miał mieszkanie Bilke. On wszedł na schody do góry bo mieszkał nad nim, a ja pod schodami odnalazłem wejście do piwnicy. Trzymając pod pachą papierową kopertę wszedłem w jej czeluść na próżno próbując odnaleźć kontakt na ścianie. Czekała mnie bardzo trudna i ważna rozmowa.

Zapukałem delikatnie w nieoheblowane drzwi ich piwnicy. Otworzyła Ryfka.

– Po co pan tu przyszedł? – wcale nie próbowała ukrywać ani zdziwienia ani niechęci.

– Chciałem z wami porozmawiać.

– Nie mamy o czym – odezwała się zza jej pleców matka.

– Może jednak wpuścicie mnie do środka? Mam coś dla was – wskazałem kopertę – Z jakimś wahaniem, które mogło być ciekawością uchyliła drzwi nieco szerzej. Usiadłem na tym samym co poprzednio taborecie. Matka siedziała wsunięta głęboko na kojec do spania, a Ryfka stanęła w połowie między nami oparta o nieotynkowaną ścianę z nierówno ułożonych cegieł. Chwyciłem ją za wątły nadgarstek. Uniosłem do góry aby przyjrzeć się otarciom w nikłym świetle lampy. Były nieco mniejsze niż poprzednio, ale sprawiały wrażenie jakby nie chciały się goić, albo ktoś je ponownie podrażniał.

– Boli jak ci kajdanki zapina? – zacząłem z wysokiego C.

– Skąd pan wie? – zmieszała się.

– Wiem – uciąłem. – Wiem też co się stało z panem Arielem. Nie wiem tylko gdzie wam kazał go pochować. – Cisza jaka nastała była nie tyle wymowna, co odurzająca. Musiały spojrzeć na siebie, ale w panującym półmroku nie byłem w stanie tego zarejestrować. – Jestem po waszej stronie – dodałem ostrożnie.

– Dlaczego? – Olga ożywiła się nieco sięgając po okulary z jednym szkłem, które wsadziła na nos.

– Czy to ważne? Uwierzy mi pani jak opowiem moją wersję wydarzeń?

– Spróbuję.

– Dobre chociaż to – mruknąłem w zasadzie sam do siebie. – Jak Bilke przyszedł z papierami z Arbeitsamtu[1] na wasz sklep to nie wiedziałyście ile mu wolno. Do dzisiaj zdaje się, że nie bardzo wiecie na ile ustawy z 1935r.[2] mu pozwalają. On się zorientował w tym i stwierdził, że będzie to doskonała okazja do wykorzystania sytuacji jeszcze w jeden sposób. Jak was tu zakwaterował to raz na jakiś czas zabierał Ryfkę do góry. Zgadza się? – Ta kiwnęła głową, ale miałem wrażenie, że jej oczy zaszkliły się z rozpaczy i bezsilności. – Brał ją i wykorzystywał. W sposób urągający ludzkiej godności. Wiązał, zapinał w kajdanki i wykorzystywał dla własnej satysfakcji. Jak pan Ariel się o tym dowiedział to postanowił, że musi stanąć w waszej obronie. Któregoś dnia, gdy Bilke znów przyszedł po Ryfkę, rzucił się na niego, ale tamten był silniejszy i w efekcie pan Ariel stracił życie. Dobrze mówię?

– Dobrze – starsza kobieta ukryła twarz w dłoniach.

– No więc Bilke zabił pana Ariela. W jaki sposób to tego nie wiem, ale sądzę, że prędzej czy później zechcecie mi to powiedzieć. Potem zmusił was do zakopania jego zwłok w sobie tylko znanym miejscu. Z salonu wziął dywan i kazał wam go w niego zawinąć, aby przy wynoszeniu nie zwracać niczyjej uwagi. Pan Ariel nie był wysokiego wzrostu więc poradziłyście sobie z tym zadaniem bez problemu. Wywiózł was za miasto gdzie wykopałyście grób. Tak było? – nie miałem wiele dowodów na potwierdzenie mojej opowieści. W zasadzie to więcej tu było domysłów i zgadywania, ale czasem i na tym polegała rola kogoś takiego jak ja. Wszystko jednak zaczynało mi się składać w sensowną całość. Bo cóż mogli zrobić ze zwłokami? Jak je wynieść z mieszkania w sposób niezauważony? Tak to sobie wyobrażałem.

– Tak – nad wyraz twardo odpowiedziała córka. Zaskoczyła mnie, choć już jakiś czas temu pokazała, że ona tutaj może mieć więcej odwagi niż matka.

– Skąd pan to wszystko wie? – Olga próbowała rzeczowo ocenić sytuację.

– Czy to ważne? Trzeba przyskrzynić drania.

Położyłem na stole kopertę ze zdjęciami.

– Jestem przekonany, że doskonale wiecie co jest w środku. Nie wiem tylko czy chcecie abym je tutaj wyciągał. Sęk w tym, że dzięki nim będę w stanie Bilkemu sprawić naprawdę dużo kłopotów. Musicie mi tylko opowiedzieć wszystko co wiecie o tamtym wieczorze. Mam na razie całkiem niezły motyw, mam wasze zeznanie, któremu w tym kraju wielu nie da wiary, muszę jednak mieć coś co mi pozwoli go powiązać z tym co się działo. Dajcie mi proszę to coś, a obiecuję, że będziecie miały spokój.

– Nie! – ryknęła Olga tak głośno, że aż się przestraszyłem czy naszej rozmowy nie usłyszą panowie pomagający Bilkemu dojść do siebie dwa poziomy wyżej.

– Mame! On ma rację. Musimy mu powiedzieć – jęknęła Ryfka niemal błagalnie.

– Po co?

– Żeby pochować pana Ariela w sposób jaki się to powinno zrobić? – wtrąciłem się.

– Mame, jeśli jest to jedyna droga prowadząca do mojego spokoju to ja chcę nią pójść. Muszę jej spróbować.

– Skoro tak stawiasz sprawę moje dziecko to mów – matka zrezygnowała z czynnego oporu. – Mam nadzieję, że nie będziesz tego później żałowała. – Wiedziałem, że to co mówi było podszyte znaczną dozą niechęci i zwątpienia.

– Przyszedł po mnie, jak zwykle, wieczorem. Brał mnie bez pytania i bez zgody. Kiedy chciał. Ojciec jak się zorientował co on mi robi to w bezsilności aż sobie wargi do krwi przegryzał. Widziałam to, ale nic nie byłam w stanie zrobić. Nie chciał o tym rozmawiać, ale stale musiał czekać na dogodny moment. Pewnego dnia po prostu rzucił się na Bilkego gdy ten pojawił się w drzwiach. Niestety, ta szuja nie dała się zaskoczyć. Wyrwał się ojcu i kopniakami strącił go na ziemię, a później pobił, aż Papa stracił przytomność. Jak ją odzyskał to znów rzucił się na Bilkego, ale tamten miał przy sobie broń i strzelił. Nic nie mogłyśmy zrobić. Zamknął nas w środku, a po wszystkim przyniósł dywan z salonu, kazał zawinąć ojca i wynieść na górę. Cały czas trzymał nas na muszce i zakazał rozmów. Bałyśmy się strasznie, że nas też zastrzeli. Jak wyszłyśmy na schody to w bramie stała ciężarówka. Kazał nam wrzucić ojca do środka i wejść na pakę, a sam wsiadł do szoferki. Pojechałyśmy za miasto.

– Długo to trwało? – przerwałem jej.

– Nie wiem. Nie mam zegarka.

– Tak z grubsza. Na wyczucie. Ile to mogło trwać?

– Nie wiem. Pół godziny? Może godzinę?

– A sama jazda? Ile jechałyście?

– Nie wiem. Strasznie się bałyśmy.

– Nic nie było widać w otworach w plandece?

– Nie. Dokładnie ją zasznurował.

– Pamiętasz może coś charakterystycznego z tej jazdy?

– Z samej chyba jazdy tylko to, że pod koniec wjeżdżałyśmy pod górę aby za chwilę zjeżdżać w dół.

– Ciekawe. Co było dalej?

– Jechałyśmy jakąś polną drogą bo chlupotała woda pod kołami i auto całe się kiwało i podskakiwało. W końcu się zatrzymaliśmy, a on wysiadł i otworzył pakę. Kazał wysiadać i kopać dół – opowiadając cała się trzęsła jakby od czasu do czasu targały nią dreszcze.

– Co widziałyście?

– Niewiele. Mgła była. Taka bardzo biała. Bardzo gęsta. A on stał nad nami i palił cały czas te swoje wstrętne papierosy. I trzymał nas pod pistoletem.

– Ale coś wokoło chyba zdołałyście zaobserwować? – zmartwiłem się.

– Niewiele. Wilgotno było, mokra trawa była. Jakby po deszczu. Jak się nacisnęło to woda koło buta sikała. Tyle wody było.

– Kopałyście w trawie?

– Tak. Takiej gęstej, z grubymi źdźbłami.

– Tylko tyle?

– Czy ja wiem? Co jakiś czas coś dudniło. Jakby ktoś w beczkę walił młotem. Taką stalową.

– W beczkę? – to mnie zbiło z tropu, ale starłem się nie dać tego po sobie poznać.

– No tak. Młotem o beczkę. I jeszcze statki buczały.

– Jakie statki? – nic tu do siebie nie pasowało.

– A skąd mnie to wiedzieć? Statki mają takie specjalne syreny to nimi buczały. Proste – wydęła usta jakby się denerwowała, że nie wiem o co jej chodzi.

– Morskie statki?

– W godzinę z Breslau do morza? Coś pan, zgłupiał? Rzeczne musiały być, ale syreny miały. I te syreny buczały co jakiś czas. Jak duchy opętane buczały raz po raz w około.

– Jesteś pewna?

– W stu procentach.

– Dziwne – przyznałem. – To był tylko jeden statek?

– Nie. Kilka. Różne syreny były.

– Co się działo dalej?

– To znaczy?

– Jak wracałyście?

– Zakopałyśmy ojca, trawą z wierzchu przykryłyśmy i Bilke kazał nam na pakę wsiadać. Zasznurował i pojechałyśmy z powrotem.

– Do domu?

– Tak.

– I nic się nie działo?

– No znów była ta górka.

– Jaka górka? – mimo szczerych chęci nie bardzo byłem w stanie to wszystko posklejać do kupy.

– Ta co wcześniej. Najpierw stromy podjazd, a później zjazd. Też stromy.

– Acha.

– Jak zjeżdżałyśmy z tej górki to Bilke w coś uderzył.

– W co? – zareagowałem ostro bo bardzo chciałem aby w końcu pojawił się jakiś punkt zaczepienia do dalszych działań.

– A skąd ja mam wiedzieć? Plandekę zamknął to nic nie było widać. Ale w coś walnął. Z rozmowy wynikało, że na błotnistym zjeździe koła mu się zatrzymały i nie dał rady wyhamować.

– Z rozmowy z kim? – zainteresowałem się.

– Nie wiem. Jak walnął w to coś to wysiadł i z kimś rozmawiał. Strasznie klął jak później wrócił do szoferki i pojechałyśmy dalej.

– A ten głos to męski był? Damski?

– Męski raczej. Coś oglądali, coś ustalali i jak wsiadł to pojechaliśmy dalej.

– Nie pamiętasz o czym była ta rozmowa?

– Nie. Słyszałam tylko, że sto marek to dużo. I tyle.

– Nic więcej?

– Nie. Przyjechałyśmy tutaj, zamknął nas i przez tydzień dał mi spokój. Mamę tylko brał do sprzątania na górze, w bramie i na zapleczu sklepu.

– Ciebie zostawił w spokoju od tego czasu?

– Nie. Kilka dni temu znów mu się odmieniło i mnie zabrał.

– A mówił po tym wszystkim coś na ten temat?

– Że mamy trzymać gęby na kłódkę bo nas też pozabija. Stwierdził, że teraz jest takie prawo, że mu wolno. Że jak kto ma papiery na żydowski sklep z Arbeitsamtu to mu wszystko wolno. Prawda to?

– Nie – pokręciłem głową.

– My Żydzi od dawna mamy ciężko w tym kraju – pierwszy raz od dłuższego czasu odezwała się matka.

– Ale zabijać was bez powodu nie wolno. Nikogo nie wolno.

– Niech pan nie będzie głupi. Doskonale pan wie jak się teraz obchodzi z Żydami. I wszystko to w majestacie prawa.

– Skoro jest pani taka obeznana w prawie to powinna pani wiedzieć, że karane jest też spółkowanie z kimś od was.

– No wiem. I co z tego? Taki Bilke nic sobie z tego nie robi. Należy do partii, jest w SA kimś ważnym i co mu zrobią?

– Najciemniej pod latarnią.

– Głupoty pan gada i dobrze o tym wie.

– Mam swój pogląd na to wszystko. Najwyraźniej odmienny od waszego.

Wstałem i zacząłem zbierać się do wyjścia bo to zrezygnowanie i apatia zaczynała mnie powoli wyprowadzać z równowagi. Wziąłem ze sobą kopertę aby nie sprawiać im przykrości. Nie miałem zamiaru oglądać jej zawartości, ale byłem przekonany, że mi się jeszcze może przydać.

– Potrzebuję jeszcze dzień lub dwa aby to wszystko do kupy poskładać. Wytrzymajcie jakoś – nie życzyłem im miłej nocy bo wydało mi się to jakby nie na miejscu w obecnej sytuacji. Zamknąłem tylko cicho za sobą drzwi.

<< Przejdź do rozdziału 4; Przejdź do rozdziału 6 >>

Możliwość komentowania została wyłączona.

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 18
    • 55
    • 567
    • 2 786
    • 689 366