Trzeba tylko chcieć – 6

6.

Dojeżdżałem. Za sobą zostawiłem AWAG[1], pomnik Tauentzina[2] i stanąłem przed zatrzymującym się po środku ulicy tramwajem numer dwanaście. Leniwie wylewające się z niego grupki pasażerów nawet nie specjalnie zwracały uwagę na to, że ich przydługie dyskusje, w którą stronę się udać, mogą komuś przeszkadzać. Gdy już wszyscy spłynęli na trotuar podjechałem i zatrzymałem się bo sygnalizator zawieszonym nad skrzyżowaniem z Garten Straβe[3] błysnął czerwonym światłem dyndając w rytm niemrawych podmuchów wiatru roznoszących po środku skrzyżowania jakieś brudne strzępki gazet. Z głuchym łomotem przez most nad Schweidnitzer Straβe przetoczył się, ciągnięty starannie wyropowaną BR03[4], niezwykle długi skład oliwkowych wagonów o podwójnych drzwiach wejściowych przecięty w połowie krwistą Mitropą[5]. W oknach sylwetki pasażerów szykowały się do wysiadania.

Po zmianie świateł skręciłem w lewo przepuszczając tramwaj ciągniony przez nowoczesny, długi, czteroosiowy wóz Maksimum[6] już po modernizacji. Po taflach wielkich szyb osłaniających pomosty ściekały grube węże deszczu. Rozpadało się na dobre. Wyłowiwszy wolne miejsce przed wejściem do Spanishes Importhaus Pedro Colla[7], przybiłem do wymoczonego krawężnika rozganiając młodych chłopaków z rowerami. Przede mną ładowano właśnie wózek motocykla dostawczego jakimiś frykasami w paczkach i skrzynkach. Na dachu paki rozłożono brezentową plandekę, spod której wystawały dwie duże kiście bananów. Można było odnieść wrażenie, że gdzieś tu w okolicy mają na utrzymaniu słonia. Aby wejść pomiędzy masywne kolumny Capitolu[8] musiałem rozpychać się łokciami i opędzać się od obdartej łobuzerii. Całymi stadami, oczekując zarobku lub draki, podpierali okoliczne ściany wyłożone jakimś kamieniem nieznanego mi pochodzenia poprzecinanych charakterystycznymi żyłkami kwarcu. Wspiąłem się na stopień szerokiego podestu prowadzący do westybulu. Po atrakcjach jakie zafundowano mi w kościele podjechałem do biura gdzie odczekałem wskazaną godzinę i wykonałem niezbędny telefon. Nosowy głos nakazał mi stawić się w piwiarni koło hotelu Waldenburger Hof[9] przy Siebenhufener Straβe 4[10], dziś, punktualnie o jedenastej na wieczór. Następnie natychmiast wydzwoniłem generała w jego biurze. Wyznaczył mi spotkanie w foyer kina. Byłem tu ostatnio z Sonią Drobnick[11]. Jeszcze latem. Pomimo, że wybrała jakiś ambitny film kompletnie nie pamiętam jego tytułu. Bardziej interesowała mnie faktura jej skóry na odkrytych ramionach, z których zrzuciła bolerko.

Minąłem dość przytłumiony przedsionek kasowy o ciemnych ścianach z lśniącego labradorytu i przez podwójne drzwi z niklowanymi poręczami na wysokości pasa wszedłem do foyer. Ułożony w kraciasty wzór parkiet pachniał świeżą pastą polerską, a rzucane przez witraże po prawej wzory odbijały się w nim tworząc kolorowe bliki na gładkich ścianach. Nie było tu nikogo, ale na piętrze, w obitym zielonym aksamitem fotelu kawiarni siedział generał. Sam. Zauważył mnie.

Wkroczyłem odważnie na schody o podestach ze sztucznego granitu wyłożonych bordowym chodnikiem. Stukot moich obcasów utonął w jego miękkim puchu. Wstał gdy tylko się zbliżyłem. Wyciągnął rękę na powitanie i uścisnął ją pewnie, energicznie potrząsając mną od pasa w górę. Zdjąłem płaszcz, otrzepałem go z wilgoci i wrzuciłem na pusty wieszak przy ścianie. Usiadłem w miękkim fotelu na wprost von Rotkirch’a.

– Zamówić coś panu? – gestem roztańczonej dłoni nad głową przywołał kogoś z obsługi.

– Koniak jakiś mógłby mnie rozgrzać.

– Polecam tutejszą kawę z likierem bananowym i miodem kwiatowym. Wyborna.

– Doskonale. Może być – przybyły kelner w grubo prążkowanym garniturze przyjął zamówienie bez słowa i oddalił się w tylko sobie znanym kierunku przyrządzić co trzeba.

– Z czymże pan do mnie przychodzi? – nachylił się nad stołem w moją stronę jakby to miało sprawić, że będziemy mniej rzucać się w oczy.

– Umówiłem się z nimi.

– Z kim?

– Polacy na pewno, ale czy to jakaś służba czy też zwyczajne rzezimieszki to tego jeszcze nie wiem. Mam zamiar się dowiedzieć wieczorem.

– Potrzebuje pan czegoś?

– Myślę, że zbliżamy się do momentu kiedy będą mi potrzebne pieniądze na obiecany przez pana wykup papierów.

– Przewidziałem to – sięgnął do stojącej na mięsistym dywanie teczki z grubej, brązowej i polerowanej skóry. Odpiął ją i na wyłożony szkłem blat stołu położył szarą kopertę. W tym momencie przytruchtał ober z zamówioną filiżanką kawy. Pachniała niezwykle uwodzicielsko. Postawił ją zręcznie przede mną i udał, że nie dostrzegł tego co generał miał przed sobą. Zawsze mi się wydawało, że w takich kopertach to tylko można przenosić jedno. Zaintrygowany wyciągnął długą szyję.

– Idź pan stąd – warknąłem do niego. Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zawinął się na pięcie i zniknął za niewielkim przepierzeniem baru podświetlonego od dołu pomarańczowymi żarówkami. Generał sięgnął po stojące na spodku marcepanowe piramidki oblane ciemną, gorzką czekoladą i obsypane wiórkami kokosowymi. Wsunął sobie jedną do ust zachęcając mnie do tego samego. Wbiłem zęby i rozgryzłem migdał. Czysta rozpusta.

– Tu jest dziesięć tysięcy – puknął kłykciem palca wskazującego wolnej ręki w wierzch koperty. – Będzie pan potrzebował ochrony?

– Dam sobie radę. Przecież nie pośle pan ze mną tego pańskiego akolity.

– No fakt. Ma pan kogoś do pomocy? To jednak dużo pieniędzy.

– Poradzę sobie. Może pan być spokojny.

– Nie jest to takie proste.

– Domyślam się. Rozmawiał pan z żoną? – zmieniłem temat co go jakby nieco zaskoczyło.

– Tak. Dlaczego pan pyta?

– Odniosłem wrażenie, że ten jej żigolak wcale może nie być prawdziwy.

– Co pan przez to rozumie?

– Coś mi nie pasuje w jej relacji z tym facetem. Za dużo negatywnych emocji i małych prztyczków w nos, które chciała by mu dawać. Po mojemu to uznane ich za kochanków jest trochę naciągane.

– Ma pan rację. Rozmawiałem z nią. Choć może to dopiero początek rozmowy. Ale wspominała, że to nie jest tak jak mi się wydaje. Że ona wcale z nim się nie spotyka, że to on ją napastował, a miał tylko płaszcz oddać po wyczyszczeniu.

– Ciekawe – pokiwałem głową popijając kolejny łyk upojnej kawy. Zdaje się, że będę musiał tu bywać częściej.

– A wie pan, że ona mówiła jeszcze coś ciekawego.

– Mianowicie?

– Jak był pan u niej u barbiera wczoraj to później za panem przyszedł jeszcze jeden gość i ją wypytywał o tę rozmowę.

– Opowiedziała mu o tym?

– Nie wiem. Mówi, że nie, ale odniosła wrażenie, że bardziej go interesuje pana osoba niż sama rozmowa.

– Ciekawe. A jak wyglądał?

– Nie wiem. Spytam i powiem panu.

– Myśli pan, że to ktoś od nich?

– Nie sądzę. Ponoć legitymował się jakoś. Z tego co pamiętam to mówiła o SD. Mówiła też, że pan ją nimi straszył.

– Ciekawe. Bardzo ciekawe – zignorowałem go i pokiwałem głową w zamyśleniu. Parę elementów wskoczyło na swoje miejsca.

– Przeskrobał pan coś, żeby mieli powód interesować się panem?

– Jeszcze nie – dopiłem kawę, wysupłałem srebrną markę z kieszeni i położyłem koło spodka wstając. – Muszę jeszcze nakarmić kota przed wieczorem.

– Niech pan to zabiera. Zaprosiłem pana – generał wskazał monetę i po chwili też się podniósł do pionu. Był wyższy niż można było z początku wnosić. Ponownie uścisnąłem jego żylastą prawicę.

– Zadzwonię do pana jak tylko coś będę wiedział.

– Dziękuję panu.

– Podziękuje mi pan jak się uda sprawę do pozytywnego zakończenia doprowadzić.

– Wierzę, że tak się stanie – jeszcze raz potrząsnął moim przedramieniem i zbiegłem po pluszowym dywanie na dół zostawiając monetę na stole. Nawykłem do samodzielnego płacenia za siebie. Na dworze deszcz jakby zelżał, ale zacinał mocno rozrzucany podmuchami wiatru na lewo i prawo. Było bardzo nieprzyjemnie. Postawiłem kołnierz płaszcza i wsunąłem się za kierownicę opla. Włączyłem silnik i czekałem aż się nagrzeje napełniając wnętrze miłym ciepłem. Dostawczy motocykl udał się gdzieś w poszukiwaniu jakiegoś słonia, a ja wydobyłem ze schowka skórzane rękawiczki i naciągnąłem je starannie na palce. Sprawdziłem czy z ust nie leci para. Leciała. Ogarnęły mnie dreszcze. Odjechałem od krawężnika robiąc miejsce generalskiej limuzynie. Naszła mnie pewna myśl, którą w drodze do domu postanowiłem sprawdzić. Minęło więc nieco czasu zanim zdołałem nakarmić Adolfa.

<< Przejdź do rozdziału 5; Przejdź do rozdziału 7 >>

Możliwość komentowania została wyłączona.

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 11
    • 55
    • 560
    • 2 779
    • 689 359