Odwrócenie – 18

18.

Zdziwiła się gdy jej dłonią nie targnął odrzut, a salonu nie wypełnił huk wystrzału. Zamiast tego tylko coś cicho trzasnęło w bębenku i nic specjalnie spektakularnego nie nastąpiło. Bezwiednie rozszerzyła źrenice, ale szybko otrząsnęła się z zaskoczenia. Chwyciła walizkę za sfatygowaną rączkę i uskoczyła w kierunku okna. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować była już na zewnątrz. Tak jak stała, w powłóczystej sukni i różowych pantoflach na wysokim obcasie.

– Gonić! Trzeba ją gonić! Zabrała pieniądze! Panie Wilhelmie, gońmy ją – Willner wyrzucił ręce w górę i miotając się między kanapą, a kominkiem zaczął panikować. Pozostałem w bezruchu. – Co się z panem dzieje. Trzeba działać!

Na takie dictum wszyscy ożyli i zaczęli biegać niczym stado kurczaków przed wrzuceniem do garnka przekrzykując się nawzajem. Nawet podobnie machali ramionami w uniesieniu zaś pani Zofia zaczęła rozglądać się nerwowo w poszukiwaniu jakiegoś pledu, który mogła by zarzucić na ramiona udając się w pogoń. Stłoczyli się przy uchylonych drzwiach na taras i tylko ja siedziałem na swoim miejscu. Wyglądali niepewnie na zewnątrz bojąc się, że może skądyś paść zabójczy strzał. Ktoś wyszedł ostrożnie na zewnątrz, ktoś kogoś osłaniał, ktoś kogoś popychał, ale po chwili jakaś niewidzialna siła zmusiła ich jeden przez drugiego do powrotu do środka. Tą siłą okazał się Albert, który z uniesionym do góry pistoletem wszedł do salonu z ośnieżonego dworu. Otupał buty z lepkiego śniegu i nad głowami zdziwionych odnalazł mnie siedzącego cały czas w fotelu. Skinął głową na znak, że wszystko jest w porządku i szeroko rozchylając ramiona na boki zgarnął gromadkę osłupiałych w kierunku uprzednio zajmowanych miejsc. Za jego plecami pojawiła się jeszcze jedna plama zielonkawego płaszcza mundurowego z postawionym pod brodą kołnierzem. To wiecznie niewyspany Kluske prowadził przed sobą rozczochraną Helen, której z kącika ust sączyła się powoli stróżka krwi.

– Szanowni państwo! – Pölitz odezwał się donośnym głosem belfra przywołującego porządek tuż przez egzaminem. – Proszę zająć na powrót swoje miejsca. Zaraz wszystko wyjaśnimy. Nikomu nic się nie stało. Pani Grubbert nadziała się jedynie na lufę mojego pistoletu. Zupełnie przypadkowo – zapewnił.

Wzrok Willnera, jego matki, Magdy i Jacki zdradzał, że kompletnie nie spodziewali się takiego rozwoju wypadków. Nieco zdezorientowani, ale uspokojeni stanowczym głosem, posłusznie poddali się wydanemu rozkazowi. Niemcy zasadniczo poddają się wydawanym rozkazom więc nie było się specjalnie czemu dziwić. Jedynie Martin rzucił mi przez ramię krótkie spojrzenie odgadując poprawnie istotę rzeczy. Albert postawił trzymaną w dłoni walizkę na blacie stołu, odebrał od swojego podwładnego skutą kajdankami Helen i posadził ją na sofie tam gdzie przed chwilą siedziała. Kluske oparł się o ścianę tuż obok drzwi prowadzących do hallu, okno na taras zamknięto i mogliśmy wrócić do przerwanej rozmowy tak jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Ja cały czas pozostawałem na swoim miejscu lekko tylko unosząc ku górze kąciki ust.

– Ponieważ Willi zaczął wam tak ładnie opowiadać całą historię to niech ją dokończy. Tyle będzie jego – Albert uśmiechając się nieco lekceważąco stanął plecami do kominka i wsparł się o jego gzyms łokciem. – Słyszeliśmy zza okna, że sprawia mu to wielką frajdę.

Nie umiałem mu zaprzeczyć więc dla większego efektu zrobiłem pauzę zanim ostatecznie zabrałem głos.

– Na czym skończyliśmy? – rzuciłem od niechcenia.

– Na tym jak pan Willner przyniósł ci wczoraj walizkę z pieniędzmi – przypomniał uprzejmie Covalus.

– Ach tak. Wtedy już domyślałem się kim może być jego żona. Potwierdzenie przyniósł mi jednak ukochany nasz pan komendant – skinąłem w jego stroną. – Gdy pan Herbert zapraszał nas wczoraj do siebie to poprosiłem go możliwość odwiedzenia jego domu w chwili gdy nikogo tu nie będzie. Zadzwoniłem jeszcze do Alberta ustalić szczegóły i w nocy, jak smacznie spaliście, wybraliśmy się na małą wycieczkę.

– Po co? – najbardziej zaskoczoną była Jacki. Sprawiała wrażenie jakby opuściła jakiś wątek w tej całej historii. Zdenerwowany Willner roztrzęsionymi dłońmi wydobył z kieszeni papierośnicę oraz pudełko zapałek. Zapalił tego swojego aromatycznego papierosa zostawiając otwarte złote pudełko na środku stołu zachęcając pozostałych do skorzystania z jego gościnności.

– Przede wszystkim znaleźć broń, która zginęła, a ja podejrzewałem, że została ukryta w tym pokoju, po drugie uniemożliwić ucieczkę samochodem głównej podejrzanej, a po trzecie omówić szczegóły dzisiejszego wieczoru. Wcześniej, polepiwszy ze sobą kilka faktów odwiedziłem go na posterunku i wspólnie wysłaliśmy zapytanie do jego kolegów z Hamburga zajmujących się dawną sprawą Wokuscha. W nocy przyniósł mi to co udało się ustalić.

– Skąd wiedziałeś, że trzeba pisać właśnie tam? – Martin był bystry i potrafił słuchać uważnie. – Przecież Pechel miał przy sobie paszport na to nazwisko, a kartka wysłana do Wokuscha mogła być zupełnie nie związana z tą sprawą.

– Zgadza się – potaknąłem. – Pechel spadając z zapory miał przy sobie paszport z nazwiskiem jakie tu wszyscy znali, ale Albert odgrzebał w jakichś starych papierach list gończy wystawiony w Hamburgu na nazwisko Wokusch. Zupełnie przez przypadek ten Wokusch był zamieszany we włamania do sejfów, w tym do tego, z którego skradziono znaczoną gotówkę. Tam jest adnotacja o tym, że facet może się posługiwać paszportem na nazwisko Pechel. Jakoś nie wierzę w takie zbiegi okoliczności, tym bardziej, że ten list dał nam adres pod jaki trzeba się było zgłosić po więcej informacji. Dostaliśmy stamtąd zdjęcie Wokuscha z czasu jak prowadzono przeciw niemu dochodzenie. Może ja się nie znam na ludziach, ale moim zdaniem to samo zdjęcie miał Pechel wklejone w paszporcie.

– Żebyście nie myśleli, że nasz mądrala jest takim perfekcyjnym jasnowidzem co to wszystko z fusów wróży to przyniosłem wam materiały jakie nadeszły z Hamburga – Albert wyciągnął z mapnika przypiętego do koalicyjki sporej grubości kopertę i rzucił na stół koło widokówki, zdjęcia i listy zakupów. – To stąd wiedział wszystko co wyczyniali Helen z Wokusch’em przed laty i mógł wam to ładnie opowiedzieć. Zuch chłopak – poklepał mnie po głowie niczym zadowolony z syna ojciec.

– Jeśli we włamania w Hamburgu byli zamieszani Wokusch i Helen – Covalus rzucił przelotnym spojrzeniem w jej stronę – to dlaczego nie znaleźliście listu gończego wysłanego za nią?

– Bardzo słuszna uwaga – w zastępstwie za mnie odezwał się Albert. – Próbowałem się dowiedzieć coś na ten temat. Jak Wokusch wpadł to całą winę wziął na siebie i w czasie procesu nie puścił pary z gęby na temat jej w tym udziału, a jak go pytali gdzie jest kasa to zwalał winę na innych swoich wspólników albo nawet na policję. Więc jeśli ją podejrzewali to niczego nie mogli udowodnić. Tak na marginesie Willi, twoje przeczucie raz cię zwiodło na manowce.

– To znaczy? – uniosłem pytająco brew ku górze.

– Wilfred Kronenberg, dyrektor bankowy ze Schweidnitz jest czysty jak łza.

– Szkoda – zmartwiłem się w nieco przesadzony sposób.

– Czy ja wiem? – wskazał palcem kopertę z materiałami z Hamburga. – Oczywiście mogą państwo przejrzeć te dokumenty dla nabrania pewności, że Willi swoją robotę wykonał sumiennie. Na koniec jednak będę musiał je zabrać bo będą stanowiły dowód w sądzie.

– Jednego ciągle nie rozumiem. Jak wpadliście na to, że Helen i ten Pechel mogą mieć coś ze sobą wspólnego? – Magda też słuchała uważnie.

– Mówiłem przecież o zdjęciu z dedykacją.

– Tak, ale jeśli dobrze wszystko sobie poukładałam to dostałeś je do ręki dopiero wczoraj czy przedwczoraj.

– Wczoraj – sprostowałem. – To był trochę strzał na ślepo, ale córka kobiety wynajmującej pokój zauważyła, że któregoś dnia przed świętami odwiedza go bardzo elegancka pani w futrze, której on zdjął to futro i nie tylko futro. To mi dało sygnał, że mogą stanowić duet. Jak jeszcze dzieciaki co to znalazły ciało potwierdziły, że gość miał w portfelu jej zdjęcie to nabrałem pewności – schyliłem się by wziąć do ręki zdjęcie, które analizował przed momentem Martin, a które dostałem od młodego Schönlanda po czym podałem je Albertowi.

– Skąd to masz? – spytał.

– Karl jednak grzebał przy zwłokach. Wokusch miał to w portfelu jak spadł. Tak samo jak pięć setek od pana Herberta, których nie znaleźliście bo gówniarz potraktował je jako wynagrodzenie za odpowiednie zachowanie.

– To po to po mnie wtedy zadzwoniłeś? Żeby go zmusić do współpracy? – skrzywił się jakby zagryzł całą cytrynę.

– Chyba się nie gniewasz? – wyszczerzyłem kły.

– Nie przestajesz mnie zadziwiać – odwrócił zdjęcie przeczytać na głos to co tam napisała. Kolejny raz nikt się nie poruszył ani nie odezwał. Zaczynałem się zastanawiać czy aby nie mówię do jakichś prehistorycznych mumii.

– Dodam jeszcze tylko, że to Siegrid mu przyniosła tę pamiątkę już po tym jak ich przyłapano – uzupełniłem.

– Że jak? – Willner się ożywił.

– Normalnie – wyjaśniłem. – Dostała od Helen zadanie bo o ich relacji wiedziała od dość dawna.

– Siegrid? – upewnił się.

– Zgadza się – potwierdziłem. – Jak ich pan przyłapał to mocno się starała aby do tego doszło, nieprawdaż?

– Faktycznie – podrapał się po głowie. – Sam panu o tym wspominałem.

– Ano właśnie – ucieszyłem się. – Kobieta u jakiej Pechel wynajmował powiedziała mi, że po wszystkim odwiedziła go przez chwilę ruda, mała kobieta. Zna pan jakąś?

– Znam – stwierdził smutno.

– No dobra, ale skąd wiedziałeś, że pan Herbert z Pechelem zatrzymali się przy zaporze? – Covalus jak zwykle był dociekliwy.

– Byłem mu w stanie to udowodnić, a jak to zrobiłem to sam mi opowiedział co zaszło. Późniejsze wydarzenia i ustalenia tylko potwierdzały moje wstępne założenia.

– Ale jak? – nie ustępował.

– Znalazłem na koronie zapory zapałkę, którą zostawił tam pan Willner.

– Co? – zdecydowanie nie wyglądał na przekonanego do tego co mówię. – Zapałek jest dużo na świecie.

– Ale nie łamanych w tak charakterystyczny sposób – z leżącego przede mną pudełka wydobyłem jedną i pokazałem wszystkim jak została złamana ta, która naprowadziła mnie na ten ślad.

– I to był dowód, dzięki któremu pan Willner wyznał ci całą prawdę?

– Trudno to nazwać dowodem. Raczej pretekstem, dzięki któremu zrozumiał, że wiem więcej niżby przypuszczał. Trzeba przyznać, że mnie samego jego zachowanie też w pewnym stopniu zaskoczyło – przyznałem z rozbrajającym uśmiechem.

– Kamienna twarz, co? – perskie oko puścił do mnie Albert.

– Poniekąd – przyznałem.

– Czyli już wczoraj wiedziałeś o co w tym wszystkim chodzi? – Jacki sprawiała wrażenie niezadowolonej ze swojej niewielkiej roli.

– Tak – pokiwałem głową nieco zmieszany.

– Czyli, że to całe przedstawienie tutaj to był tylko pokaz? – dopytywała się

– Odrobinkę – odparłem zawstydzony. – Musiałem się upewnić, że mam rację, a to mogłem zrobić wyłącznie zmuszając panią Helen do działania, stawiając ją pod ścianą.

– Przecież mogła cię zastrzelić – zrobiła minę jaką potrafią zrobić tylko wściekłe, ale zatroskane matki.

Mein Schatz! – westchnąłem. – Nie mógłbym do tego dopuścić. Gdy widziałem się z nią tutaj po raz pierwszy miała na ramieniu ślad po sadzy. Tak dostojna kobieta raczej sama nie przewraca drewna w kominku więc po co do niego wchodziła? Myślałem o tym i gdy mi pan Herbert powiedział później, że nie mógł znaleźć rewolweru, który zabrał z zapory, a którym posługiwał się Pechel to zacząłem się zastanawiać czy te dwa fakty nie mają przypadkiem jakiegoś wspólnego mianownika. Okazało się, że miały. Wisiał na gwoździu od wewnętrznej strony kominka. Wczoraj z Albertem wyjęliśmy z niego iglicę i odwiesiliśmy na miejsce.

– Zatem wiedziałeś, że mierząc w ciebie nie jest ci w stanie nic zrobić? – nie ustępowała, choć w swej złości miała niewątpliwie gigantyczną ilość uroku. – A jakby miała jakąś inną broń?

– To jest właśnie to ryzyko pracy prywaciarza, którego nie jestem w stanie przewidzieć, a o którym ci wspominałem. Chciałem abyśmy tutaj rozmawiali, żeby dać jej okazję do tej desperacji na jaką się w tym momencie zdobyła, a o jaką mi chodziło. – Na to wściekła Helen nie wytrzymała i plunęła w moim kierunku. Na szczęście zdołałem się uchylić. Bez chwili namysłu zareagowała za to Jacki, która uniosła się odrobinę z sofy i wymierzyła Willnerowej siarczysty policzek. Osiadł z głośnym mlaśnięciem na jędrnej skórze w taki sposób, że aż mnie to zapiekło.

– Nie będziesz mojego faceta opluwać. Du Schlampe[1]! – wysyczała jej prosto w oczy. – Spróbuj jeszcze raz, a ci te kudły powyrywam do gołej glacy i wsadzę w dupę – na te słowa nikt się nie odezwał, być może obawiając się czy groźba nie będzie dotyczyć większej liczby fryzur tu zgromadzonych.

– Z amerykankami nie ma co zadzierać – skwitowałem chcąc nieco rozładować atmosferę. – W tym kontekście myślę, że będzie lepiej jak pominę milczeniem fakt, że nasłała pani na mnie tego niedzielnego wykidajło co to na bramie na zakładzie urzęduje.

– Skąd wiedziałeś, że to on? – Albert wyraźnie się poruszył ożywiony przypominając sobie naszą wcześniejszą wymianę zdań.

– Jak szedłem do pana Willnera na zakład to byłby wsadził mi lufę pod żebro, ale w porę się opamiętał bo to by chyba było zbyt grubymi nićmi szyte. Poza tym nie znam zbyt wielu mańkutów co to broń trzymają w lewej dłoni.

– Coś mi mówiono, że dał pan wtedy całkiem niezły pokaz – odezwał się dyrektor zasępiony.

– Można tak to nazwać – zgodziłem się uprzejmie kiwając głową. – Było kilka faktów, które w tym wątku mi się ułożyły w całość dopiero wczoraj wieczorem.

– Mianowicie? – Magda przekrzywiła głowę niczym jakiś ptak wypatrujący rozsypania ziaren na klepisku.

– Widząc się po raz pierwszy z panią Karoliną spadła na mnie kupa śniegu z balkonu. Wtedy pomyślałem, ktoś dostał zadanie, ale nie popatrzył w dół i ot, przypadek. Jednak jeszcze tego samego wieczora zaatakowano mnie ponownie. Tym razem ktoś strzelał do mnie przy poczcie i tylko dzięki przytomności umysłu jej ochroniarza nic poważnego się nie stało. Jak to zbagatelizowałeś – zwróciłem się do Alberta – to mnie tknęło, że mimo wszystko może to wszystko ma ze sobą jakiś związek, bo argumentacja, że to ktoś, kto dzięki mojej działalności czuł się skrzywdzony, do mnie jakoś nie bardzo trafiała.

– Nie wiem jak pracujesz, ale wtedy wydało mi się to całkiem sensownym rozwiązaniem – zrobił dziwną minę, jakby nie bardzo wiedząc w jaki sposób przyznać się do swojej porażki.

– Ja pracuję tak, że ci którzy mogą się czuć skrzywdzeni moją pracą wyjdą z pudła najwcześniej za dziesięć lat – podsumowałem z pełnym przekonaniem, po czym wróciłem do przerwanego wątku: Na tej bramie nasz mały bohater nierozważnie dał spojrzeć mi do magazynka swego pistoletu. Brakowało w nim dokładnie tyle kul ile do mnie wcześniej wystrzelono. Jeszcze jak mnie wczoraj skopało paru jego kumpli to byłem pewien, że dostał na mnie zlecenie. Padło wtedy stwierdzenie, że mieli mnie tylko nastraszyć i, że to on wypowiadał te słowa. Wydaje się zatem dość prawdopodobne, że pani Karolina miałaby nam coś w tej sprawie do powiedzenia, prawda? – zwróciłem się do niej z przesadną uprzejmością. Odwróciła głowę udając, że mnie nie ma w pobliżu. Nie czułem się na siłach toczyć z nią takich tanich potyczek, skoncentrowałem się więc na tym po co tu przyszliśmy. Poklepałem pieszczotliwie walizkę. – Na całe szczęście udało nam się wszystko ładnie zakończyć.

– Te zaginione pieniądze są tu w środku? – włączyła się ponownie Magda wskazując na sakwojaż. – Nie baliście się, że z nimi ucieknie?

– Cóż. Zamieniliśmy je wczoraj wieczorem z Albertem na te o znanych numerach. Te czyste trafiły oczywiście do policyjnej szafy pancernej, a ich miejsce zajęły te, które włożyli do sejfu pana Herberta. Nawet jakby się jej udało wyrwać to i tak miałaby ze sobą coś po czym prędzej czy później policja wpadła by na jej trop.

– Sprytne – odezwał się Willner. – Teraz rozumiem co miał pan na myśli mówiąc, że to szczegół jak stwierdziłem, że banknoty w przyniesionej przeze mnie walizce Pechela nie mają banderol.

– Przyznaję, że już wtedy miałem pomysł na taki wieczór jak dziś mamy – rozpromieniłem się. – Aby podmiana miała mieć znamiona prawdziwości wyjęliśmy czyste banknoty z banderol w jakie wsunięto je w banku pakując gotówkę, a na to miejsce wsuwając te ze spisanymi numerami. I całe szczęście, bo to pozwoliło nam szybko rozróżnić paczki bez konieczności spoglądania co chwilę na policyjną listę. Co ciekawe, Helen szukała tej walizki jak tylko się zorientowała, że Wokusch zginął.

– Co masz na myśli – Albert zmarszczył brwi.

– Myślisz, że po co chciała z tobą jechać na zaporę? Musiała się tam rozejrzeć i ewentualnie pociągnąć cię za język. Jakby się okazało, że ją namierzyliście to by pewnie szybciej chciała stąd wyfrunąć. Ale walizki nie znalazła, a ty nic jej nie powiedziałeś dlatego została jeszcze jakiś czas pewnie mając nadzieję, że ją prędzej czy później namierzy. Chciwość zdaje się nie ma granic – podsumowałem. – Ale samego mnie to intryguje. Po włamaniu do sejfu chciała zostać, po śmierci Wokuscha mam wrażenie, że chciała uciec, a teraz to zdaje się już nie miała innego wyjścia. Helen, jak to z tobą było?

Hauen Sie ab![2] – warknęła. Wzruszyłem ramionami bo co innego pozostało?

– A co z drugą częścią? Przecież powiedziałeś wcześniej, że w walizce jest tylko dwieście tysięcy. Gdzie jest reszta? – kolejny raz wtrącił się Martin.

– Helen przewidywała, że kiedyś nadejdzie taki moment, że będzie trzeba się szybko ewakuować. Przygotowała gdzieś w okolicy skrytkę na tę okoliczność.

– I chcesz nas przekonać, że ją też wczoraj znaleźliście? – zakpił ze mnie.

– Nie. Wyjęliśmy tylko świece zapłonowe w jej wozie żeby za daleko nie odjechała.

– Nie wierzę – pokręcił głową z uznaniem. – To dlatego chciałeś, abym otworzył okno? Miała to być dla niej szansa ucieczki?

– Zgadza się – kolejny już raz uśmiechnąłem się promiennie. – Musiała dostać jakąś marchewkę, która mogłaby ją zachęcić do działania. – Na ścianie rozdzwonił się kurant. Wybiła dziewiąta. Wyglądający na drzemiącego Kluske ożywił się nagle i uniósł ku górze palec wskazujący. Intensywnie wsłuchiwał się w dobiegające go dźwięki. Popatrzył na mnie i gdy już było cicho odezwał się w ten sposób:

– Jak dzwoniono do nas z informacją o fałszywych banknotach to w tle zagrał kurant. Dam sobie rękę obciąć, że to właśnie ten. – Uśmiechnąłem się raz jeszcze.

– No to wychodzi na to, że mamy jeszcze jeden dowód przeciw pani Helen – ucieszyłem się.

– Jesteś perfidny. Zimny i wyrachowany. Ale za to cię lubię – Jacki nachyliła się nad moim policzkiem i pocałowała go odrobinę zbyt teatralnie.

– Czyli, że nie będziecie wnosić oskarżenia przeciwko mojemu synowi? – milcząca od dłuższego czasu pani Zofia spytała Alberta.

– Nie. Nie będziemy – dał zadość jej oczekiwaniom. – Willi udowodnił przecież, że nie był on odpowiedzialny za żadne finansowe kombinacje z gotówką jaką zabezpieczyliśmy wtedy w sejfie w jego biurze.

– A ten cały Pechel?

– Nasze oględziny miejsca zdarzenia potwierdzają słowa pani syna o tym, że Pechel vel. Wokusch sam wskoczył na obramowanie zapory i z niego spadł próbując złapać rewolwer, z którego strzelał wcześniej do pani syna. Na szczęście niecelnie.

Wyraźnie odetchnęła z ulgą opadając na oparcie skrzypiącego bujaka. Spojrzała też przelotnie na mnie. Dostrzegłem w jej zamglonych oczach delikatną oznakę wdzięczności. Na więcej chyba dziś już nie była w stanie się zdobyć, ale zupełnie tego nie oczekiwałem.

<< Przejdź do rozdziału 17; Przejdź do rozdziału 19 >>

Możliwość komentowania została wyłączona.

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 5
    • 55
    • 554
    • 2 773
    • 689 353