Od dawna chciałem to zrobić – 2

2.

Turek zobaczywszy nas na schodach usłużnie przesunął się o parę milimetrów z czego skwapliwie skorzystaliśmy. Zanim dopadliśmy do połowy drogi na dół okazało się, że to był błąd. Zobaczywszy reżysera pismaki zerwali się ze swoich miejsc i poczęli robić tłok. Zrobiło się ciasno i duszno. Przywołany na ratunek Turek stworzył barierę, której nie byli w stanie sforsować. Odepchnął ich na kilka kroków do tyłu. Bez zbędnych komentarzy podporządkowali się temu co robił zamierając u stóp schodów, na których stanęliśmy niczym na wysokiej mównicy. Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kogoś wyglądającego choć odrobinę podejrzanie. Bezskutecznie. Zdążyłbym wypić mass’a[1] piwa zanim się uspokoili. Saal wyciągnął dłonie przed siebie aby im w tym pomóc. Unosił je w górę i w dół. Był jak starodawny kapłan przed rozpoczęciem składania ofiar pogańskim bogom.

– Nie będziemy nic mówić zanim nie zapadnie absolutna cisza. – Odezwał się do nich donośnym głosem. W końcu ponaglani jeden przez drugiego dostosowali się do postawionego warunku. Nawet recepcjoniści, boye hotelowi i chłopcy od dźwigania walizek ustawili się w pewnym oddaleniu i z rozdziawionymi ustami czekali na ciąg dalszy wydarzeń. – Jak pewnie wiecie, pan von Hannsman otrzymał list z pogróżkami… – nie skończył zdania zagłuszony przez setki padających pytań. Ponownie uniósł dłonie nad ich głowami. Gdzieś z tyłu eksplodowała magnezja napełniając cały hall jasnym dymem. – Tak. Grożono mu, że uszkodzenie ciała jakiego doznał wczoraj na planie nie było przypadkowe i jeżeli nie zostanie zapłacony okup, zostanie dalej okaleczony, co skutecznie uniemożliwi mu dalszą grę w filmie. Dlatego też zdecydowaliśmy się na wynajęcie najlepszego w mieście specjalisty od takich trudnych spraw jakim jest, obecny tu ze mną, pan Wilhelm Knocke. – Wskazał na mnie, a ja uchyliłem nieco kapelusza. Znów rozpoczął się ostrzał pytaniami, ale Saal usidlił ich zamiary. – Pan Knocke będzie odpowiedzialny za doprowadzenie sprawy do końca abyśmy mogli pracować w spokoju, a wy abyście mogli za jakiś czas zobaczyć naszą robotę w kinach. Pytania?

Kaskada, wysypujących się z ich ust, urwanych zdań przerwana została wskazaniem wysokiego gościa w brązowym garniturze w jasno-seledynowe prążki, który stał w pierwszym rzędzie.

– Robert Haum, Breslauer Neuste. – Przedstawił się. – Czy wiadomo jaka jest wysokość okupu? – Już miałem otworzyć usta gdy Saal wypalił:

– Na razie jeszcze nie. Czekamy na kontakt.

– Tylko tyle? Nic więcej nie robicie?

– Nie. Takie są wytyczne. Mamy czekać. Teraz pan. – Wskazał na siwego, starszego faceta z rzadką, kozią brodą i starym, cienkim skórkowym kapeluszu na czubku wąskiej głowy.

– Stephan Witt, miejscowy korespondent Berliner Zeitung. Czyli szantażyści już się odezwali. Dobrze rozumiem?

– Tak – tym razem byłem szybszy. – Otrzymaliśmy list z pogróżkami, który analizujemy i jak tylko pojawią się jakieś tropy to podejmiemy działania. Na razie jednak nic nie możemy zrobić poza czekaniem na kolejny kontakt.

– Musimy wiedzieć jakie są oczekiwania szantażystów i ile gotówki przygotować. – Dokończył Saal.

– Zamierzacie zapłacić? – Wtrącił się ktoś z drugiego rzędu.

– Zasadniczo priorytetem jest ukończenie filmu z tą obsadą. – Mówił dalej. W tej bajce najwyraźniej nie było dla mnie specjalnie wiele miejsca. – Nie możemy sobie pozwolić na przestoje. Będziemy więc robić wszystko aby Lenni więcej nie był narażony na niebezpieczeństwo. To wszystko drodzy panowie. Czas nas goni, ale będziemy was informować na bieżąco – Przerwali mu po słowach „to wszystko” tak jakby nawała zadawanych pytań miała być ich ostatnimi słowami na tym świecie. Zignorował ich więc niewielu zarejestrowało co powiedział na końcu. Odwrócił się na pięcie i skinął na mnie. Ruszyliśmy po schodach na górę osłaniani przez turecką gwardię pałacową. Gdy zostawiliśmy ją za sobą dałem upust mojej wściekłości.

– Saal, pan jest idiotą! – Wywarczałem. – Takich spraw się nie załatwia w ten sposób.

– Co pan może wiedzieć o szantażach? – Zdawał się nic nie robić sobie z epitetu jakim go obdarzyłem.

– Coś tam wiem. Nie można takim sprawom nadawać rozgłosu, bo to zawsze źle się kończy.

– Takie mieliśmy wytyczne. Sam pan przecież czytał. – Zgrabnie przeskoczyliśmy nad leżącą nadal w tym samym miejscu pawią damą. Jakiś litościwy gość zamienił jej pustą butelkę na, w połowie już opróżniony, kufel piwa.

– Czytałem, ale trzeba było to rozegrać inaczej.

– Niechże pan nie będzie dzieckiem. – Zatrzymał się nagle i spojrzał mi bezceremonialnie prosto w oczy. – Przecież i sam film też możne na tym coś zyskać. A panu gwarantuję, że jutro pod swoim biurem będzie miał pan wianuszek nowych klientów. Opłaci się to panu.

– Nie zależy mi na rozgłosie. Na takim rozgłosie. – Uzupełniłem z naciskiem.

– Chodź pan. – Ruszył ku dwunastce, gdzie drzwi znów były otwarte na oścież, a wnętrze zajmowało z pół tuzina ludzi. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na von Hannsmana. dogorywającego w tym samym miejscu i pozie w jakiej go zostawiliśmy uprzednio. Weszliśmy i Saal został przyjęty przez pozostałych niemal jak cesarz rzymski.

– No! Załatwione. – Na lewo i prawo rozdawał uśmiechy, a oni kłaniali mu się w pas jakby obdarowywał ich najszczerszym złotem. Büsche stojący przy barku wskazał uprzejmie moją szklankę w geście zapytania czego bym się napił. Miałem dość gorzkawego posmaku Goldwassera.

– Zrób mi coś słodkiego. Byle bez rumu. Po rumie mój żołądek postanawia wyjść na spacer. Nie tędy którędy trzeba. – Słysząc to stojąca w drzwiach do łazienki blondynka o niezwykle długich nogach wydobywających się spomiędzy rozsuwających się połów zwiewnej, prawie przezroczystej sukienki, roześmiała się ukazując, duże, zdrowe zęby.

– A która to jest odpowiednia strona? – Spytała gdy już go opanowała, a w mojej dłoni zjawiła się wysmukła szklanka z czymś błękitnym. Upiłem ostrożnie łyk, bo nigdy czegoś w tym kolorze nie piłem. Zawsze mi się wydawało, że takie płyny raczej służą do obsługi samochodu. Smakowało jakoś w połowie drogi między słodyczą gęstego likieru pomarańczowego, a kwaskowatością cytryny.

– Wybaczy pani, ale nie jest to chyba temat dobry na taką konwersację. – Zgodziła się kiwnięciem głowy wyposażonej w głęboko osadzone oczy i wąski, długi nos kończący się tuż nad starannie wymalowanymi, krwistoczerwonymi ustami. Poniżej zbiegającej się w szpic brody zwieszał się sznur kolorowych, szklanych korali wielkości przepiórczych jaj.

– Wybaczę. Ale będzie mi musiał pan kiedyś o tym opowiedzieć. – Uśmiechnęła się w sposób jaki by mnie pozbawił portfela, gdybym tylko był z nią na mieście. – Sara Schatzky. – Wyciągnęła do mnie wysmukłą rękę z kilkunastoma zawieszonymi na nadgarstku, srebrnymi bransoletkami. Żadna z nich nie była grubsza od mojego włosa. Brzęczały. – Gram tutaj kochankę Lenniego – Oznajmiła.

– Na planie czy w hotelu? – Nie mogłem się powstrzymać aby nie zadać takiego pytania. Zaśmiała się ponownie.

– Na planie oczywiście. Musi mi pan opowiedzieć o tej „odpowiedniej stronie”.

– To nie jest chyba dobry temat na rozmowę między mężczyzną, a kobietą.

– Proszę, proszę, gentelman. W tym gronie to rzadkość.

– Tutaj bym się na pani miejscu nie rozpędzał. Choć czasem lubię być po prostu staroświecki.

– Sara. Proszę mi mówić po imieniu. A pan jak się wabi?

– Wilhelm.

– Aaaa. Wiem! Pan jest tym detektywem co ma nas z opresji wyratować? – Ucieszyła się ukazując dziąsła i klaszcząc w dłonie tak, że jej starannie wkomponowane w powłóczystą kieckę piersi zafalowały na boki. Nie byłem się w stanie oprzeć temu widokowi. Kulki korali dostojnie przetoczyły się z jednego pagórka na drugi. Takie kulki to mają dobrze…

– Powiedzmy. To znaczy, tak, jestem detektywem, ale nie wiem jeszcze, czy mi się uda was z opresji wyciągnąć. – Moje słowa usłyszał Saal, który zdążył zająć swoje miejsce na sofie wśród pomruków i chrząknięć zadowolenia oraz ogólnego aplauzu.

– Tak skarbie. To facet z jajami, nie to co ta łobuzerka tutaj. – Wskazał na siedzących wokoło na podłodze trzech chłopaczków nie starszych niż dwadzieścia lat, widzianych przeze mnie wcześniej na korytarzu jak wciągali kurz ze ścian.

– Wypraszam sobie. – Odezwał się jeden z nich siedzący najbliżej mnie. – Wie pan doskonale, że może pan na moje muskuły zawsze liczyć. – To mówiąc zerwał z siebie marynarkę ukazując pod spodem jedynie koszulkę na ramiączkach i zginając ramię w łokciu naprężył biceps. – Niech no ten łapserdak zmierzy się ze mną na rękę! – Krzyknął. Naszło mnie wrażenie, że i jego gębę też gdzieś widziałm na kinowym ekranie. Pomysł ten podchwyciło parę niemrawych głosów. Byłem wyższy od niego o pół głowy i cięższy o jakieś trzydzieści kilo. Nie uważałem się za osiłka, ale zawsze dawałem sobie rad z takimi pajacami. Pracując głową, a nie mięśniami. Sara za mną jeszcze raz klasnęła w dłonie.

– Tak. Niech się zmierzą. Zróbmy zawody! – Popiskiwała niczym głodna mysz na widok bezpańskiego sera, a ja skrzywiłem się bo nie miałem najmniejszej ochoty na takie atrakcje. Popatrzyłem na reżysera robiąc minę z gatunku tych co to wyrażają znudzoną dezaprobatę. Ten zrozumiał moje intencje i zaordynował:

– Pan Knocke nie przyszedł tutaj aby się z wami upijać do nieprzytomności. On jest tu w pracy. Nie angażujcie go więc w wasze idiotyczne zabawy. Czy to jasne? – To ostatnie wypowiedział do prężącego muskuły młodziana, który wpatrywał się ze zwierzęcą agresją w moją twarz gotów do zadania nokautującego ciosu. Gdybym tylko mu na to pozwolił. – Czy to jasne? – Saal powtórzył tym razem znacznie dobitniej.

– Jasne, jasne. Mięczaku – Młodzian ostatnim słowem spróbował sprowokować mnie mimo wszystko do jakiejś reakcji. Zawiodłem go. Zdjąłem tylko marynarkę zamierzając ją powiesić na wieszaku przymocowanym do ściany przy drzwiach. Dyndająca pod pachą kabura wypełniona pistoletem pozostała na miejscu i sprawiła pożądany efekt. Więcej się nie odezwał. Za to Sara przywarła do mego ramienia.

– Opowiesz mi coś o sobie kochaneńki?

– A co chcesz wiedzieć?

– Wszystko. – Uroczo zatrzepotała długimi, czarnymi rzęsami.

– Sprecyzuj się nieco. Trudno mi zgadywać.

– Co z ciebie detektyw jak się domyślić nie potrafisz?

– Nie zajmuję się sprawami rozwodowymi, aby zgadywać to co się w głowach kobiet roi. Wróżką także nie jestem. – Upiłem kolejny łyk. Zaczynała mi ta gorycz smakować.

– Czym więc się zajmujesz? – Wprawnym ruchem odsunęła niesforny kosmyk z czoła za kształtne ucho co rozbrzęczało bransoletki na jej nadgarstku.

– Wszystkim po trochu. Jakoś trzeba wiązać koniec z końcem.

– Często masz okazję wywijać tym żelastwem? – Skinęła głową w kierunku kabury.

– Staram się unikać.

– Roztropne. – Przytaknąłem odstawiając szklankę na blat barku. Dołączyła do połowy setki innych, które już czekały na napełnienie. Drzwi od sypialni otworzyły się z hukiem i wypadła przez nie niemal naga kobieta owinięta jedynie włochatym szalem i skrawkiem wzorzystego materiału pomiędzy udami, a piersiami, który udawał tunikę.

– Swojej grubej żonie w tyłek go wsadzaj. Jak mówię „nie” to znaczy „nie”. Chamie! – Rzuciła do wnętrza pomieszczenia i kołysząc pośladkami skierowała się do wyjścia z pokoju. Siedzący na podłodze młodzianie, Saal i von Hannsman skwitowali tę sytuację brawami. Dumna jak paw dziewczyna zatrzymana nimi w progu odwróciła się i dygnęła jak dama dworu przed kimś z wysokiego stanu przyklękając nieco na jedno kolano. Po chwili z sypialni wytoczył się nalany jegomość w samych portkach, którego sutki dotykały grubego, wypiętego do przodu, jak u ciężarnej, brzucha. Rozmasowywał sobie policzek gdzie pysznił się czerwonawy ślad rozcapierzonych palcy. Chwycił jedną ze stojących na barku butelek i przystawił ją sobie do ust niczym trąbkę. Zabulgotało, a połowa zawartości zniknęła w jego wnętrzu. Czknął głośno na koniec i potwierdził to donośnym pierdnięciem. Wszyscy zarechotali, a facet z butelką dyndającą w opuszczonym ręku ruszył chwiejnie za swoją wybranką. Potknął się o leżącą kobietę z pawiem i wyrżnął o podłogę aż zakołysał się żyrandol. Czknął kolejny raz i zamarł w niewygodnej pozycji z uniesionym do góry wielkim tyłkiem i podwiniętą pod brzuch ręką wciąż dzierżącą butelkę. Jej zawartość rozlała się pod nim tworząc coś na kształt kałuży, która natychmiast zaczęła wsiąkać w dywan.

– U was zawsze tak? – Zwróciłem się do Sary wciąż wiszącej mi przy ramieniu.

– Tylko kiedy następnego dnia rano nie ma zdjęć. Przez tę całą sytuację plan nie pracuje i można się nieco odstresować.

– Chyba nie chcę znać waszych stresów. – Uśmiechnąłem się kwaśno.

Kątem oka dostrzegłem, że zręcznie lawirując między imprezowiczami na korytarzu zbliżał się do nas chłopak w liberii. W wyciągniętej przed sobą ręce trzymał srebrną tacę. Wszedł do pokoju i rozejrzał się niepewnie. Ujrzawszy Saala podał mu tacę i zamarł w oczekiwaniu.

– Daj mu. – Reżyser zwrócił się do Büsche wciąż okupującego barek. Ten wydobył z kieszeni parę monet i wsypał je do niewielkiej dłoni z obgryzionymi paznokciami. Boy wyszedł, a koperta została rozerwana. Następnie trafiła w moje ręce. Zawierała grubą kartkę czerpanego papieru ze starannie wykaligrafowaną treścią:

Jeśli nie chcesz aby Hannsman miał połamane nóżki, to weź ze sobą 10 tys. jutro rano i wsiądź do pociągu jadącego do Bauthen[2] o 11:56 z Hauptbahnhof. Trzeci wagon za lokomotywą to będzie 1 klasa, wsadź pieniądze za gaśnicę, która wisieć będzie w przedsionku od strony czoła pociągu. Wysiądź w Brieg[3]. Tylko żadnych numerów z policją!”

Spojrzałem na niego, a on zatarł swoje pulchne dłonie i strzelił szelkami. Rwał się do działania.

– Możemy pogadać? – Zwróciłem się do niego marszcząc czoło.

– O czym?

– Na osobności. – Spojrzał na mnie jakbym mu zjadł ostatnią chustkę do nosa, ale kiwnął głową na Büsche aby ten stanął w drzwiach i ruszył do sypialni. Usiadł na łóżku zajmowanym uprzednio przez dziewczynę o nagich plecach. Stalowa, kuta rama zaskrzypiała nieznośnie. Oparłem się o ścianę oklejoną tapetą w kolorze, który jedynie w przypływie nieograniczonego optymizmu mógłbym nazwać gównianym. Było to coś pomiędzy brązem kory drzewa, a zgniłą zielenią dawno już skoszonej trawy, która nie miała okazji wyschnąć na słońcu. Wydobyłem z kieszeni koszuli paczkę Aviaticów i wypchnąłem jednego. Trzasnąłem zapaliczką. Zasyczał płonący tytoń. Wypuszczając dym zapytałem:

– Chcesz pan płacić?

– A jakie mam wyjście? Przecież jak pójdziesz się rozpytać o to kto doręczył list to się z pewnością okaże, że to jakiś brudas co to wyciera portkami okoliczne krawężniki. – Zignorowałem jego mimowolne przejście na „ty”.

– Sugeruje pan, że to nic nie da?

– No a jak inaczej?

– Mimo wszystko spróbuję.

– Pańska wola. Ja jednak mam zamiar stawić się jutro w południe na dworcu. Oczekuję, że pan również tam będzie.

– Oczywiście. Jak pan będzie posyłał po bilety któregoś z pańskich chłopców o gładkich licach to proszę jeden wziąć i dla mnie.

– Cieszę się, że się tak doskonale rozumiemy. – Poderwał się z łóżka. – Napijemy się za tak dobry rozwój wypadków?

– Schudnie pan o dychę i to dla pana dobry rozwój wypadków? – Zdziwiłem się.

– Cóż. Budżet filmu jakoś to będzie musiał wytrzymać. Najwyżej wytniemy scenę czy dwie.

– No tak. Nie pomyślałem. Przecież to nie pańskie pieniądze.

– No właśnie. Chodźmy. Życie stygnie i kobiety wiotczeją. – Ruszył ku salonowi odpychając z przejścia Büschego. Wyszedłem za nim, ale nie miałem ochoty na dalszą popijawę.

– Będę jutro pół do dwunastej na peronie. Niech się pan nie spóźni.

– Możesz spać spokojnie synu.

Odwróciłem się na pięcie ignorując zalotne spojrzenie Sary znad kolejnej szklanki. Zdjąłem z wieszaka marynarkę i płaszcz. Rzuciłem przez ramię „Do jutra” i wyszedłem na korytarz gdzie rozpoczynała się kolejna tura walki z nadmiarem alkoholu z hotelowej restauracji. Na schodach zatrzymałem się tuż obok turka. Przerażała mnie perspektywa torowania sobie drogi drzwi łokciami.

– Jest tu jakie tylne wyjście? – Zagadnąłem.

– Taaa. Idź pan do końca korytarza w prawo i później w jeszcze raz prawo. Są tam drzwi z napisem „Przejście służbowe”. To dla pokojówek. Zejdziesz pan na dół schodami i przy centralce telefonicznej w prawo, na podwórze.

– Dzięki szefie. – Poklepałem go po wielgaśnym ramieniu i ruszyłem przed siebie przeskakując z nogi na nogę. Przed jutrem musiałem się zająć jeszcze jedną sprawą.

<< Przejdź do rozdziału 1; Przejdź do rozdziału 3>>

Wstaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 48
    • 342
    • 972
    • 4 776
    • 739 905