10.
Przez wizytę generała troszkę mi się zapomniało gdzie tak bardzo było mi spieszno więc uznałem, że nastał całkiem dobry czas na wyszorowanie ViS’a po strzelaninie. Prawie o nim zapomniałem, a że nie wiadomo kiedy znów mi przyda, wolałem przygotować go na taką ewentualność. Z szafki wyciągnąłem puszkę przybornika broni od Mausera. Otworzyłem oba zielonkawe, tłoczone wieka i rozsypałem wszystkie zabawki na lnianą szmatę. Rozłożyłem pistolet na części i każdą z osobna pracowicie doprowadziłem do stanu idealnego. Byłem właśnie na etapie szczotkowania lufy gdy za drzwiami, w poczekalni, zrobił się jakiś ruch. Bez pukania wszedł do środka facet w rozpiętym płaszczu z czarnej, grubej i twardej skóry. Pod spodem miał czarny, gabardynowy mundur. W zasadzie można by powiedzieć, że wyglądał jak poczciwy, dobrotliwy nauczyciel realgymnasium[1] gdyby nie przebiegająca przez lewy policzek, szpetna szrama rozcapierzona jak błyskawica na burzowym niebie. Zamarłem ze szczoteczką w ręku. Rozwalił się w fotelu i założył nogę na nogę. Miał wysokie, doskonale wypastowane oficerki z błyszczącej skóry. Były nieco popękane tuż za palcami, jakby nawykł do kopania nimi kogoś. Milczał wpatrując się we mnie, zatem nie pozostałem mu dłużny. Stalowe, zmęczone oczy nie próbowały nawet ukryć jak bardzo jest im obojętne, że muszą mnie oglądać. Przyprószone siwizną skronie na jajowatej, wysoko sklepionej głowie były idealnie przycięte nie dalej jak dzień do tyłu. W gruncie rzeczy poczciwy chłopina, ale ten płaszcz nic poczciwego nie wróżył. Tym bardziej patka SS-Obersturmbannführera[2] na kołnierzu. Jeśli wziąć pod uwagę, że na korytarzu pozostał ktoś kto z nim przyszedł to zaczynało się robić naprawdę nieciekawie. Milczeliśmy więc taksując się wzajemnie. Uznałem, że sensownie będzie dokończyć czyszczenie lufy bo bywa, że niektórzy petenci potrzebują nieco czasu aby się oswoić z myślą, że muszą się tu dzielić swoimi tajemnicami.
– Wiesz gnido kim jestem? – rzucił pstro, jak biczem przez plecy.
– Przyznam, że pana nie kojarzę, ale spodziewałem się wizyty kogoś tym rodzaju – nie podnosiłem głowy znad rozłożonej broni.
– Poważnie? – zakpił, a ja pomyślałem, że znamienna jest niechęć moich rozmówców do przedstawiania się. Łączyła ich ta przypadłość oraz gabardynowe marynarki ze świecidełkami.
– Myślę, że jak będzie pan wychodził to mnie pan przeprosi za inwektywę – w końcu uraczyłem go przeciągłym spojrzeniem, ale w umazanych smarem dłoniach nadal trzymałem chłodny metal jakby miał mi pomóc w tej rozmowie.
– Patrzcie go. Jaki optymista – warknął i splunął na wyświechtany dywan. Wychyliłem się zza biurka aby ocenić szkody.
– Czy ja wiem? Raczej wydaje mi się, że wiem trochę więcej o sprawie niż pan.
– Gówno mnie obchodzi to co wiesz. Zabiłeś mojego człowieka. To był funkcjonariusz na służbie.
– Jakbyście nie pokpili sprawy zabijając Grubera to istniało duże prawdopodobieństwo, że nie musiałbym sie z całą resztą w browarze spotykać.
– Jak to? Ten chłystek nie żyje? – wydawał się autentycznie zaskoczony. Pokiwałem powoli głową wpatrując się w jego nieruchome oczy.
– Panie Günther… Dobrze myślę?
– Tak.
– A więc panie Günther[3], gdybyście nie wepchali się między wódkę, a zakąskę to sprawa by była załatwiona polubownie i każdy odszedłby zadowolony. Woleliście się jednak zabawić w kowbojów.
– Mówi pan o śmierci Grubera? To śmieć był, ale jeśli to poprawi panu humor to ja nie wydawałem takiego rozkazu – podniósł się na łokciach.
– A to by nawet było całkiem ciekawe – uśmiechnąłem się do swoich myśli i odłożyłem, wyglądającą trochę jak parówka, szczotkę do szorowania lufy. Wytarłem dłonie w szmatę i wszystko odsunąłem od siebie po szklanej szybie na środek blatu. Z jedynego zdjęcia jakie mi po niej pozostało zamrugała do mnie spod spodu śliczna buzia Soni Drobnick[4].
– Jak mam to rozumieć? – wyciągnął pomiętą paczkę papierosów i wybił z niej tutkę bibułki, którą zaczął kręcić między palcami. Zapatrzyłem się na to co robi. W całkowicie przez niego kontrolowany sposób na podłogę spadło kilka brunatnych fragmentów tytoniu. Nic sobie z tego nie zrobił.
– Od samego początku chcieliście przyłapać von Rotkirch’a z opuszczonymi portkami, tylko że on był tu pionkiem, którego jedyna wina polegała na tym, że go okradziono. Trochę mało aby go skazać. Nie sądzi pan?
– Fakt, ale po sprawie Blomberga-Fritscha[5] staramy się patrzeć tym arystokratycznym świniom ze sztabów na ręce. Wyłapanie tych wszystkich zdradzieckich pluskiew to tylko kwestia czasu.
– Mnie nic do tego, ale fakt, o swoje interesy każdy powinien dbać najlepiej jak potrafi. Zabicie Grubera to był jednak błąd.
– Dlaczego? – strzepnął zebrany popiół z papierosa na dywan i roztarł go obcasem. Drugi raz wyjrzałem zza blatu.
– To płotka, pośrednik jedynie. Musieli mieć na niego jakiegoś haka, więc kazali mu zakręcić w głowie generałowej. Wynajęli wóz i zagrali przed nią szofera. Nie miał chłopak trudnego zadania. Spodobał się. Jeśli dodamy do tego jeszcze papiery, którymi ją zaszantażował to się nam całkiem ładnie składa…
– Jakie papiery? – przerwał wyraźnie ożywiony.
– Zdobyli skądś kwity, które mówiły, że pani generałowa, zanim się nią stała, miała parę ciekawych epizodów w swoim życiorysie.
– Jakich? – warknął trzymając papierosa tuż przy sinych wargach, ale jeszcze nie między nimi.
– Nie przeglądałem dokładnie. Zdaje się, że miała dziecko. Chyba nieślubne.
– Interesujące. Kopii nie zrobiłeś?
– Niestety. Mam trochę inne standardy – rozłożyłem ręce.
– Szkoda. Co dalej?
– Szantażowali tym generałową. Zdaje się, że ona nie wspominała wiele o swojej przeszłości mężowi zanim za niego wyszła i przestraszyła się, że jak się to wyda to on ją pogoni. Albo jego pogonią – dodałem po chwili.
– Hure[6] – skwitował.
– Żółtej książeczki[7] nie miała. Ten Gruber zagroził jej, że jeżeli nie umożliwi mu dostępu do gabinetu generała to zostanie on powiadomiony o jej przeszłości. Nie miała babka wyjścia jak zgodzić się na współpracę. Wpuściła go, być może nawet w dobrej wierze, sądząc że to ktoś od was. Włamał się do sejfu i wyjął z niego to czego oczekiwali Polacy. Był kasiarzem.
– Wiem. Sam mu zlecałem jakiś czas temu ze dwa zadania. Durny, ale rzetelny. I zawsze łatwo było o haka na niego. Sporo pił.
– Czyli był też relatywnie tani w użytkowaniu – podsumowałem.
– Tak jakby – przesunął językiem po zębach nie otwierając ust, co spowodowało nienaturalne, przesuwające się niczym jakiś robak, wybrzuszenie skóry poniżej i powyżej warg.
– No więc w zamian za obietnicę zwrotu dowodów jej przeszłości zmusił ją do wprowadzenia do gabinetu. Wszystko szło zgodnie z planem. Nie przewidzieli tylko, że generał wróci przebrać się przed strzelaniem na poligonie i ich przyłapie. Zagrali parę kochanków, ale to chyba nie było najlepsze rozwiązanie.
– Bo?
– Zamknęło to im drogę powrotu do sejfu i możliwość podrzucenia papierów po ich skopiowaniu.
– Chcesz powiedzieć, że mieli zamiar doić generała częściej?
– Ja bym tak zrobił.
– Co z tym Gruberem? Jak do tej pory nie mówisz mi nic o czym bym nie wiedział.
– Zapytam inaczej. Co byłoby dla was korzystniejsze? Wiedza o stałej współpracy, świadomej czy nie, bez znaczenia, von Rotkirch’a z Polakami, którą można by udowodnić zeznaniem Grubera, czy może przerwanie tego procederu? Jak dla mnie to zdecydowanie lepiej by było jakbyście mieli okazję podrzucać Polaczkom różne fałszywki od czasu do czasu. Dobrze myślę? – Pokiwał w zamyśleniu głową nie spuszczając oczu z mojej twarzy. – W takim razie zabijanie Grubera było działaniem na szkodę firmy. Prawda? Można powiedzieć, że skomplikowało wam sprawy.
– Zgadza się – wciąż nie przerywał powolnego kiwania głową.
– Więc dlaczego zginął?
– Ty mi powiedz – odparował przyglądając się swojemu kciukowi jakby miał za moment pokryć się dwudziesto cztero karatowym złotem.
– Bo ktoś miał w tym interes aby utrudnić pańską robotę.
– Polacy?
– Nie spotykali by się wtedy w browarze.
– Sensownie. Więc kto?
– Pański łysy kolega. Przy okazji, jak się nazywał?
– Teodor. Teodor Bald.
– No to ten pański przydupas był na tyle nieuprzejmy, że chciał pana z siodła wykolegować. I moim zdaniem całkiem nieźle mu szło.
– Masz na to, gnoju, dowody? – zdaje się, że nie bardzo uwierzył w moją teorię.
– Byłoby moje słowo przeciw jego, ale w obecnej sytuacji on jakby nie bardzo ma jak mówić, więc musi mi pan zaufać.
– Będzie ciężko. Nie wzbudzasz za bardzo zaufania.
– Gdyby było inaczej niż mówię nie strzelaliby na przystani. Tylko takie rozwiązanie doprowadziłoby do tego, że generał nie byłby w stanie oddać papierów na czas, co by go zdyskredytowało tu i ówdzie. A o to mu z grubsza chodziło. Dodatkowo wyszłaby na jaw pańska nieudolność, bo wiedział pan o akcji wcześniej, a nie potrafił jej zapobiec. W efekcie Bald upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu. Pozbyłby się generała, a przynajmniej miałby na niego haka, no i pozbyłby się też pana. Wtedy miałby wolną rękę w działaniu z Polakami, z którymi mógł być w jakiś sposób dogadany. Ale to ostatnie to akurat tylko domysł.
– Skąd o tym wiesz?
– Z okruchów i szczegółów udaje mi się czasem poukładać coś sensownego – poskubałem się po nosie. – Trochę od generała. Wspominał, że żona, która próbuje sobie na nowo z nim coś posklejać, mówiła o tym, że jak ją odwiedziłem u barbiera to później przyszedł ktoś od was. Ktoś, kto dość dobrze pasuje do rysopisu tego pańskiego Teodora. Rozpytywał ją dokładnie o to co i ja, ale przykładał największą wagę do mojej osoby co najmniej jakby chciał mnie na kawę prosić. Po takiej rozmowie Bald mógł uznać, że pracuję dla pana, a to stanowiło zagrożenie dla jego planów. Wtedy też mógł dość do wniosku, że dobrze będzie pozbyć się także i mnie.
– W takim razie dlaczego cię nie sprzątnął kiedy miał ku temu sposobność u Grubera?
– Teraz jak to analizuję to wydaje mi się, że mógł chcieć mnie wrobić w morderstwo tego ochleja. Myślę też, że spokojnie można by założyć, że jak do was przyszedł ten kołek Stromheimer nadawać na generała to jego też przeciągnął na swoją stronę aby mu donosił o tym co się dzieje. Bo inaczej skąd by miał wiedzę że podjąłem się sprawy dla generała i trzeba mi się baczniej przyjrzeć? Jedynym połączeniem, które mogłoby mnie doprowadzić do Polaków był Gruber więc jak tylko do niego dotarłem to go zastrzelił. Jednak zanim facet skonał zdołałem jeszcze usłyszeć jak się z nimi kontaktował. Bald nie wiedział na ile był wtedy skuteczny i to też spowodowało, że postanowił mnie śledzić. Zrobił mi zdjęcie przed kościołem.
– Wiem. Widziałem.
– Nie zlecacie takiej roboty komuś z niższą szarżą?
– Zlecamy.
– No właśnie. Nie wydaje się to panu dziwne, że sam się za to zabrał? Tylko on mógł mnie tam rozpoznać, bo tylko on widział mnie w mieszkaniu Grubera.
– Teraz może to faktycznie odrobinę zastanawiające.
– Cóż. Polacy mu donieśli, że się z nimi widziałem, więc jak tylko ustaliliśmy miejsce i termin wymiany to wziął sobie kogoś do pomocy. Podejrzewam, że za pańskimi plecami.
– Słusznie pan podejrzewa. – Uśmiechnąłem się kwaśno.
– Na przystani to ja miałem zginąć, abym nie był w stanie dostarczyć papierów generałowi.
– Sprytne.
– Spaprali sprawę, a do tego nie przewidział tego, że papiery odbierze ktoś jeszcze.
– Co pan wykombinował?
– Poprosiłem znajomego szypra o drobną przysługę. W odpowiednim czasie podpłynął do krawędzi nabrzeża, a ja zmusiłem tego co tym wszystkim kierował aby zrzucił na pokład kopertę. To Balda zaskoczyło.
– No proszę, a ja miałem pana za kretyna.
– Ano. Jakoś mnie to specjalnie nie dziwi. Musi pan jednak wiedzieć, że nie bardzo lubię jak się do mnie strzela. Pomimo dogodnych warunków kolesie Balda zamiast we mnie to Polaczka nafaszerowali ołowiem jak kaczkę. Będzie pan im musiał zorganizować jakieś szkolenia na strzelnicy. Widząc co się dzieje Teo wskoczył do wody aby odbić papiery z łodzi. Niestety tutaj dochodzimy do sedna. Otóż dla mnie najważniejsze jest wykonanie zlecenia. Chciałem go powstrzymać, ale w tych warunkach trafienie w cokolwiek mniejszego od stodoły byłoby wyczynem. Dlatego zginął.
– W sumie zgrabnie pomyślane muszę powiedzieć.
– Mówiłem na początku, że zanim pan wyjdzie to będzie mnie komplementował.
– Zwracam honor. Ma pan rację.
– Dziękuję. Już wtedy domyślałem się jego podwójnej roli, ale naprawdę nie chciałem go zabijać. Cenniejszy byłby dla pana żywy. Po mojemu był tu jeszcze ktoś komu swym działaniem chciał zaszkodzić. Pan był jedynym rozwiązaniem. To była dla mnie szansa, ale chyba będę musiał pana przeprosić w związku z tym.
– Nie rozumiem. Dlaczego?
– Lepiej by było gdyby żył. Przepraszam – zrobiłem minkę sześciolatka karconego za szarpanie dziewczęcych warkoczy.
– Zupełnie nie ma potrzeby.
– Cieszę się. Pańska tutaj obecność podpowiada mi, że moja wersja jest z grubsza zgodna z tym co się działo.
– Sprawdzę to – uśmiechnął się dokładnie tak jak by sam wcześniej doszedł do takich samych wniosków, ale chciał to usłyszeć ode mnie.
– Nie wątpię.
– To wszystko?
– A co tu więcej dodawać?
– Wiesz co to jest? – sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i na blacie rozprostował złożony we troje arkusz papieru maszynowego wytapetowany jakimiś urzędowymi pieczęciami i podpisami. Wydąłem usta w lekceważeniu, które miało mu dać do zrozumienia, że zarówno nie wiem co to jest jak też i nie obchodzi mnie jakie ma dla mnie to znaczenie.
– Akurat taka wiedza mi niepotrzebna – podrapałem się po nosie co miało spotęgować przekaz. Zdaje się, że coś mi na nim miało zamiar wyskoczyć.
– To nakaz aresztowania i doprowadzenia do aresztu twojej nędznej dupy.
– Ooo – zdziwiłem się. – To teraz z taką atencją traktuje się tych co to pomagają naszej kochanej władzy?
– Geh mir nicht auf den Sack![8] – walnął pięścią w szybę. – Przynajmniej nie więcej niźli to konieczne – złożył papier starannie zaginając na rogach i wsunął na powrót do kieszeni. – Właśnie kupiłeś sobie odrobinę niewinności. Nie chciałbym abyś przebimbał ten niewielki bilet zaufania jakim cię w tym momencie obdarzam.
– Tym razem to ja nie rozumiem – udawałem, bo doskonale wiedziałem do czego zmierza.
– Jeśli się okaże, że to co mi tu powiedziałeś jest prawdą, a wiedz, że sprawdzę dokładnie każde twoje słowo, to możesz liczyć na moją niewielką przychylność o tyle, że ten papier – poklepał się po piersi co zabrzmiało jakby kopał trumnę – będzie stale znajdował się w tej kieszeni.
– Czyli, że nie zostanę aresztowany?
– Jakżesz ty jesteś domyślny… – wysupłał kolejnego papierosa z leżącej przed nim paczki i odpalił. – Jeśli zaś okaże się, że kręcisz to moi ludzie szybko cię odnajdą nawet w najdalszej dziurze w jakiej się zaszyjesz.
– Nigdzie nie mam się zamiaru zaszywać.
– Na przyszłość radzę też z nami współpracować. Opłaci ci się to bardziej niż myślisz.
– Ja już nic nie myślę – ponownie strzepnął popiół na dywan, a ja ponownie wychyliłem się zza biurka aby zobaczyć gdzie spadł. Roztarł go obcasem w długą, szarą smugę. Trzecią. Wstał. Powróciłem na swoje miejsce. Nachylił się nade mną i spojrzał w oczy. Poczułem ostry zapach wody kolońskiej, której użyłbym co najwyżej do dezynfekcji klatki orangutanów.
– Jak będziesz grzeczny to włos ci z głowy nie spadnie. Już ja o to zadbam. Możesz być spokojny.
– Jestem spokojny.
– Fajny tyłek miała ta Sonia, nie? – postukał ustnikiem papierosa w zdjęcie pod szybą i zmrużył lewe oko.
Zamarłem. Był przygotowany do tej rozmowy znacznie lepiej niż się tego spodziewałem i niż go o to podejrzewałem. W sumie nie było się czemu dziwić, bo tacy jak on z zasady są do prowadzonych przez siebie rozmów doskonale przygotowani. Byłbym idiotą gdybym zakładał, że może być inaczej. Czyżby więc ta wizyta miała tylko potwierdzić jego podejrzenia? Po takim finale wcale bym się nie zdziwił. Zostawił mnie samego ze swymi myślami, odwrócił się na pięcie i wychodząc trzasnął drzwiami tak, że szyba ledwo utrzymała się we framudze. Kompletnie nie wiedziałem już co o tym myśleć. Ale może to i lepiej?
© Andrzej Szynkiewicz; Kwiecień 2015 – Listopad 2015