Czołgami przez świat cz. 3

Jak niektórzy zauważyli, w ostatnich dniach pojawiły sie pewne perturbacje w działaniu niniejszej strony. Usunięcie problemów będących ich przyczyną zajęło mi całkiem sporo czasu bo musiałem zrobić porządek z pewnymi elementami kody. Gdyby nie uprzejma i wielka pomoc Łukasza Mizińskiego z pewnością bym sobie nie dał z tym wszystkim sam rady. Obecnie jednak wszystko już działa bez zarzutu i możemy zająć się tym co najważniejsze – czyli historią dawnego Wrocławia.

Na początek jeszcze jedna dygresja – jak pisałem przed wakacjami, gorąco liczyłem na Wasze odwiedziny bo zbliża się trzecia rocznica uruchomienia strony i byłby to bardzo miły prezent gdyby się udało osiągnąć pułap 100.000 odwiedzin w tym okresie. Wspomniane wyżej perturbacje spowodowały, że licznik odwiedzin nie pracował w pełni poprawnie, ale dziś już wiem, że w okolicy początku lipca licznik przekroczył tę magiczną wielkość. Dlatego wszystkim wiernym i mniej wiernym czytelnikom serdecznie dziękuję.

Dzisiaj, za sprawą Karola Korony, kończymy temat związany z bronią pancerną użytkowaną przez armię niemiecką w czasie II wojny światowej. Wiele ciekawostek jakie wydobył na światło dzienne, wiele cytatów, sporo zdjęć na pewno sprawią, że temat Was zainteresuje. Moim marzeniem jest zdobycie kiedyś niemal topograficznej wiedzy o tym gdzie, który wóz uczestniczył w walkach na terenie naszego miasta, gdzie miały miejsce kluczowe wydarzenia związane z wykorzystaniem tu broni pancernej. Wiem jednak, że to jeszcze bardzo odległy czas. Gorąco zapraszam do lektury.

linia_1

Panzerwaffe w Festung Breslau [Karol Korona]

Dzisiejszym artykułem kończymy cykl o niemieckich wojskach pancernych i roli jaką odegrały w trakcie walk na frontach II wojny światowej. Przetrzebione formacje, które na przełomie 1944 i 1945 roku brały udział w obronie chylącej się ku upadkowi III Rzeszy były jedynie cieniem jednostek z lat 30-tych. Pomimo tak ograniczonego potencjału bojowego (o czym pisałem w drugiej części cyklu), oddziały te w ciągu ostatnich kilku miesięcy potrafiły odnosić spektakularne sukcesy. Jednakże zwycięstwa, odnoszone głownie lokalnie, nie miały żadnego wpływu na ogólny wynik wojny, potwierdzały jedynie renomę walczących żołnierzy.

Pod koniec grudnia 1944 roku, kiedy stało się jasne, że ofensywa w Ardenach zakończy się fiaskiem, rozpoczęto stopniowe wycofywanie wojsk i przerzucanie ich na front wschodni. W opinii generała pułkownika Guderiana, pełniącego funkcję szefa Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych (OKH – Oberkomando des Heeres), odpowiedzialnego za front wschodni, jak i innych wyższych oficerów, powstrzymanie rosyjskiego natarcia w środkowej Polsce, będzie można jeszcze przekuć w sukces polityczny. Byłby to mocny argument w ewentualnych rokowaniach pokojowych. Niemcy liczyli, że wreszcie dojdą do głosu wewnętrzne antagonizmy między aliantami co pozwoliłoby godnie skapitulować na froncie zachodnim jednocześnie wszystkie siły przeznaczając do walki przeciwko Rosjanom. Nawet po ustabilizowaniu się frontu – na krótko – na linii Odry, dalej liczono na „cud”. W tym miejscu chciałbym przytoczyć wspomnienia dwóch żołnierzy – pierwszy z nich Hans Rudel, as niemieckiego lotnictwa szturmowego, miał okazję rozmawiać z ministrem spraw zagranicznych Rzeszy von Ribbentropem, z kolei Erik Wallin (szwedzki ochotnik służący w 11. Dywizji Grenadierów Pancernych SS Nordland) wysłuchał przemowy Obergruppenführera SS (polskim odpowiednikiem jest generał, w zależności od korpusu z określeniem rodzaju broni) Felixa Steinera na krótko przed rozpoczęciem walk na „froncie odrzańskim”.

Hans Rudel zanotował:

Wyjaśniam mu, że my na froncie liczymy na to, że uda się coś załatwić dyplomatycznie, żeby trochę obniżyć presję, która wywierana jest na nas z każdej strony. (…) Natychmiast wyjaśnia mi, że podjął już wiele prób. (…) Oczywiście teraz również prowadzone są rozmowy, ale nie da się rozstrzygnąć, czy w obecnej sytuacji możliwy jest wymarzony sukces.

Felix Steiner miał zaś powiedzieć:

Cokolwiek stanie się na zachodzie, nie możemy teraz o tym myśleć. Główną kwestią jest front odrzański. (…) Musimy utrzymać rubież rzeki.

Churchill, niechętny Stalinowi, był skłonny na taki układ (jeszcze w kwietniu 1945 roku sondował w tej sprawie prezydenta Trumana, który zastąpił Roosevelta). Nawet w ostatnich miesiącach wojny prowadzono tajne pertraktacje z niemieckimi wysłannikami. Wszystko zależało zatem od powodzenia walk na froncie wschodnim.

Przedstawione Hitlerowi, na początku stycznia 1945 roku, dane wywiadu dotyczące przewagi Armii Czerwonej spotkały się z lekceważeniem oraz ostrą krytyką. Miał on między innymi powiedzieć:

Jest to największy blef od czasów Czyngis-Chana.

Ponadto odmówił on wybudowania i obsadzenia oddziałami zabezpieczającymi pomocniczej linii obronnej znajdującej się w odległości około 20 km za frontem zajmowanym przez wojska niemieckie. Chodziło o wycofanie żołnierzy bezpośrednio przed atakiem z głównej pozycji na zapasową (pozostawiając nieliczne jednostki tyłowe w celu pozoracji) udaremniając w ten sposób zgubne skutki przygotowania artyleryjskiego mającego zmiękczyć obronę. Rosyjskie natarcie uderzyłoby w próżnię, tracąc jednocześnie impet. Jak wspomina Guderian, uzyskał on zgodę na wybudowanie takich pozycji w odległości 2-4 km, co było absolutnie niewystarczające. Następna rozbudowana pozycja znajdowała się „dopiero” na granicy Górnego Śląska i Kraju Warty, ale brakowało wojsk, żeby nawet prowizorycznie ją obsadzić. Dużą rolę miały odgrywać podnoszone do rangi twierdz miasta i miasteczka, które pozwoliłyby związać walką wiele rosyjskich oddziałów uniemożliwiając wykorzystanie ich w innym miejscu. W rozkazie Hitlera z 8 marca 1944 roku o tzw. Fester Platz można przeczytać:

Miejsca umocnione będą odgrywać rolę fortec z dawnych okresów historycznych. Dzięki nim wróg nie zajmie obszarów o decydującym znaczeniu operacyjnym. Zostaną otoczone, związując w ten sposób jak największe siły przeciwnika i stwarzając warunki umożliwiające skuteczny kontratak. Lokalne twierdze, które znajdą się głęboko w strefie walk, będą zażarcie bronione w razie ataku nieprzyjaciela. Znajdując się na głównej linii bitwy, będą stanowić dodatkową rezerwę sił obronnych, a w razie przerwania dotychczasowego frontu przez nieprzyjaciela utworzą zrąb nowego – dostarczając pozycji do przeprowadzenia kontrataków.

Wydawać by się mogło, że taka strategia jest pozbawiona sensu jednak tylko pozornie. Wojna to nie tylko walki na froncie, to także logistyka. Nie zapominajmy, że ogromna rosyjska armia potrzebowała dostaw – żywności, paliwa, amunicji czy uzupełnień – dostarczanych głównie koleją. Żywność można było wprawdzie zdobyć na wrogu albo zarekwirować ludności cywilnej, ale to rozwiązanie wystarczy tylko na jakiś czas. Niemcy stosowali w pojazdach silniki benzynowe podczas gdy Rosjanie silniki diesla zasilane olejem napędowym. Amunicji także nie można było stosować zamiennie. Cóż zatem znaczy najpotężniejsza nawet armia pozbawiona zapasów? Jaką wartość mają żołnierze, którzy muszą się pięć razy zastanowić zanim wystrzelą pocisk z działa czy karabinu? Niemcy, których linie zaopatrzenia skróciły się, blokując ważne ośrodki transportowe ograniczyliby Rosjanom swobodę działania poprzez chociażby przerywanie ciągłości linii komunikacyjnych takimi fortecznymi korkami. Nie zapominajmy też, że pomimo bombardowań, niemiecki przemysł pracował pełną parą osiągając zadziwiającą wydajność. Produkcja samolotów wzrosła z prawie 25 tys. sztuk w 1943 roku do około 40 tys. w 1944 roku, czołgów z 17 tys. do 22 tys. zaś dział z 27 tys. do 41 tys. Ponadto wycofująca się armia niemiecka starała się niszczyć instalacje o strategicznym znaczeniu jak mosty, przeprawy promowe, zapory etc. Armii Czerwonej pozostawały zatem drugorzędne magistrale kolejowe o mniejszej przepustowości, co wydłużało okres przygotowań do kolejnych operacji zaczepnych.

Powodzenie strategii fortecznej zależało od kilku czynników. Miejsca umocnione powinny być odpowiednio przygotowane, tak materiałowo jak i organizacyjnie do powierzonej im roli. Nie mogły się także bronić w nieskończoność, należało zatem dołożyć wszelkich starań aby zostały w trakcie walk odpowiednio zaopatrywane drogą lotniczą (w miarę zużywania zgromadzonych zapasów) oraz odblokowane. Powinny być także pozbawione ludności cywilnej, krępującej w pewnym sensie możliwości wojskowych. Dwa ostatnie czynniki mają z kolei niebagatelny wpływ na morale walczących oddziałów. Chciałbym w tym miejscu przytoczyć dwa odmienne przypadki będące potwierdzeniem przytoczonych przeze mnie elementów warunkujących możliwość skutecznej obrony wspomnianych wcześniej miejsc umocnionych – kocioł demiański (będący w zasadzie zgrupowaniem okrążonych wojsk rozrzuconych na znacznym obszarze) oraz Stalingrad.

Na początku 1942 roku, wojska rosyjskie (trzy armie – 11., 34., 1. Uderzeniowa) zamknęły w okrążeniu jednostki niemieckiej Grupy Armii Północ. W kotle demiańskim znalazły się: II Korpus i elementy X Korpusu Wehrmachtu, łącznie około 90 tysięcy ludzi (dywizje piechoty: 12., 30., 32., 123., 290., i 3. Dywizja SS Totenkopf ). Dzięki nieprzerwanym dostawom z powietrza, jednostki te zdołały utrzymać się na improwizowanych stanowiskach przez ponad 70 dni, do momentu odblokowania okrążenia. Co więcej, wiosenne roztopy unieruchomiły Rosjan znajdujących się po obu stronach wybitego korytarza. Myśliwy zamienił się w zwierzynę.

Pokłosiem tego sukcesu była późniejsza decyzja Hitlera, która przypieczętowała los Stalingradu. Dla przypomnienia, tocząca od sierpnia 1942 roku ciężkie walki miejskie 6. Armia, wsparta jednostkami 4. Armii Pancernej zostały w listopadzie okrążone. Miały zająć pozycje obronne, tzw „jeża” i czekać na wojska idące z odsieczą. Swoim działaniem wiązały one przeszło 70 rosyjskich dywizji i brygad, co było niebagatelną siłą, która wykorzystana w innych miejscach mogłaby przechylić szalę zwycięstwa na stronę sowietów. Jednakże w Stalingradzie było ponad trzykrotnie więcej żołnierzy. Codziennie zużywali około 400 ton jedzenia, amunicji, paliwa. Göring wierzył, że i tym razem jego Luftwaffe sprosta zadaniu. Okazało się, że okrążone jednostki otrzymywały codziennie jedynie 90-100 ton (18 grudnia 1942 roku udało się dowieźć 270 ton). Do tego próba odblokowania miasta nie powiodła się – wyrok na armię został wydany. W styczniu 1943 roku, na krótko przed kapitulacją, generał Paulus został awansowany do stopnia feldmarszałka. Był to zabieg czysto propagandowy ponieważ od 1871 roku, żaden niemiecki feldmarszałek nie oddał się w ręce wroga. Oczekiwano, że Paulus popełni samobójstwo, stając się symbolem, zagrzewającym innych do walki do końca.

Pewnej analogii można się także doszukiwać w przypadku innych twierdz i miejsc umocnionych. Polski Modlin skapitulował z uwagi na wyczerpanie się zapasów oraz zły stan rannych. Norweska Hegra skapitulowała z uwagi na problemy z zaopatrzeniem w żywność oraz ogólną sytuację militarną w rejonie Trondheim – dalsza walka była bezcelowa. Belgijska twierdza Ebel Emael skapitulowała przed kilkudziesięcioma spadochroniarzami na skutek spadku morale obrońców. Na nic zdały się zabiegi dowódcy – stal i beton odebrały żołnierzom ducha walki. Brześć w 1941 roku został, na skutek problemów z koordynacją działań obrońców, wzięty szturmem. Tobruk, który w 1941 roku skutecznie opierał się wojskom niemiecko-włoskim został zdobyty fortelem podczas nowej ofensywy Rommla w czerwcu 1942 roku. Na kilka godzin przed atakiem, nie spodziewający się niczego, obrońcy wycofali się na nocne pozycje co w połączeniu z porannym bombardowaniem doprowadziło do chaosu i załamania się obrony. Bombardowany z lądu i powietrza, świetnie ufortyfikowany Sewastopol został zdobyty po przeprowadzeniu generalnego szturmu na przełomie czerwca i lipca 1942 roku. Stało się to krótko po rozbiciu sił Frontu Krymskiego, który miał odblokować miasto. Szwankowało także zaopatrzenie dostarczane przez ostatnie dwa tygodnie przed kapitulacją  za pomocą okrętów podwodnych i nielicznych samolotów, które zdołały się przedrzeć. Osobny przypadek stanowi silnie ufortyfikowany oraz obsadzony wojskami Leningrad. Niemcy planowali zdobyć miasto głodem, z kolei Rosjanie postanowili bronić go do końca – jego upadek stanowiłby koniec Floty Bałtyckiej. Zaopatrywany przez jezioro Ładoga, wytrzymał kosztem niewyobrażalnych strat (mówi się o 1,5 mln zabitych) prawie trzy lata oblężenia.

Jak zatem wytłumaczyć fenomen długotrwałej obrony Wrocławia? Odpowiedź jest prosta: spełniał prawie wszystkie wymienione wcześniej wymogi. Największą bolączką wojskowych była spora liczba cywili, których nie udało się ewakuować. Według ostrożnych szacunków, w momencie zamknięcia okrążenia w mieście pozostało (pomijając garnizon) około 80 tysięcy ludzi. Statystyki Wehrmachtu określają ich liczbę na poziomie około 140 tys. Marzena Smolak w książce Breslau 1945 – Zerstörung einer Stadt wspomina o nawet 180 – 200 tysiącach. O dziwo jednak, zaopatrzenie w żywność nie spędzało snu z powiek dowódców twierdzy. Samych tylko mrożonych królików oraz jaj zgromadzono odpowiednio 150 tysięcy oraz 5 milionów. Trudno się jednak temu dziwić skoro Dolny Śląsk (z najdłuższym w Polsce okresem wegetacyjnym) od zawsze uchodził za spichlerz. Skoro już poruszyłem kwestie zaopatrzenia, warto byłoby wspomnieć o zapasach amunicji. Zostały one wprawdzie uszczuplone podczas walk mających nie dopuścić do zamknięcia okrążenia wokół miasta oraz zlikwidowania rosyjskich przyczółków na Odrze, ale sukcesywnie uzupełniano je drogą lotniczą. W okresie od 15 lutego do 1 maja, Luftflotte 6 odpowiedzialna za zaopatrzenie miasta dostarczyła ponad 1600 ton zapasów – głównie amunicji. Co więcej, już w trakcie oblężenia pozostali w mieście pracownicy zakładów FAMO podjęli się między innymi zadania produkowania amunicji ze znalezionych we wrocławskich magazynach materiałów.

W ramach operacji Barthold wybudowano, między innymi, na przedpolach Wrocławia szereg umocnień, głównie o charakterze polowym. Obejmowały one linię – Trzebnica, Oleśnica, Oława, Kąty Wrocławskie. Brakowało wszakże ludzi do obsadzenia tej mocno prowizorycznej pozycji. Trzon obrony Wrocławia opierać się miał na fortach piechoty wznoszonych w latach 1890-1914 oraz modernizowanych od mniej więcej 1906 roku. Warto w tym miejscu przytoczyć Stanisława Kolouszka, który szczegółowo opisał rozwój wrocławskich fortyfikacji na przestrzeni wieków:

W związku z brakiem, w większości przypadków, należytej opieki, dokończenia oraz bieżących modernizacji czy rozbudowy, umocnienia wrocławskie w czasie oblężenia 1945 roku uważano już za wytwór innej epoki.

Pewne prace fortyfikacyjne prowadzono wprawdzie od drugiej połowy 1944 roku jednakże nie udało się ich zakończyć przed nadejściem Armii Czerwonej. Obejmowały one wzmocnienie polowych fortyfikacji obiektami typu: Regelbau 668, Ringstand 69, Regelbau 701 oraz Ringstand 58c. Ponadto wykorzystać można było do obrony, uwzględniając ograniczone możliwości pokonywania przeszkód przez ówczesne czołgi, tak nasypy kolejowe okalające szczelnie centrum miasta jak i rzeki – dzięki wykorzystaniu jazów – tworząc trudne do przebycia rozlewiska. Całość uzupełniać miały improwizowane stanowiska powstające na skutek pośpiesznej adaptacji niektórych budynków. O ile luźna zabudowa przedmieść stwarzała atakującym możliwość walki manewrowej przy użyciu oddziałów zmotoryzowanych, a co za tym idzie szybkiego zdobywania terenu, o tyle zwarta zabudowa centralnych dzielnic umożliwiała skuteczną obronę nawet niewielkimi siłami.

Niemcy tworzyli specjalne oddziały „wypalające” kamienice znajdujące się blisko linii walk, usuwały one wyposażenie budynku po czym wzniecano kontrolowany pożar. Dzięki temu, w momencie przeniesienia się walk w głąb pozycji, budynek a raczej zgliszcza, nie stanowiły realnego zagrożenia dla obrońców. Część piwnic została także zabezpieczona ładunkami wybuchowymi, butlami z gazami palnymi przysypanymi chociażby koksem. W momencie zajęcia budynku przez Rosjan odpalano z bezpiecznej odległości ładunki niszcząc kompletnie budynek wraz ze znajdującymi się w nim żołnierzami Armii Czerwonej. Taki sposób walki obciążał niezwykle nerwy obrońców (strach przed przedwczesną eksplozją) jakkolwiek przynosił wymierne korzyści. Niestety Wrocław zapłacił za to najwyższą cenę doświadczając prawdziwie wagnerowskiego Zmierzchu Bogów. Oprócz budowli o charakterze bojowym wznoszono we Wrocławiu przez cały okres wojny liczne schrony przeciwlotnicze, wykorzystywane w czasie oblężenia przez ludność oraz wojsko czy chociażby jako punkty sanitarne.

Wrocławski garnizon składał się według różnych szacunków z około 60 do nawet 80 tysięcy ludzi pod bronią. Pod względem wartości bojowej poszczególne oddziały prezentowały się różnie. Obok zaprawionych w bojach żołnierzy Wehrmachtu i Waffen-SS walczyli tu też rezerwiści oraz sformowane naprędce oddziały Volksturmu, a także chłopcy z Hitlerjugend. Ci ostatni mieli jednak wkrótce udowodnić, że potrafią być twardym przeciwnikiem dla czerwonoarmistów. Pierwszy udany kontratak siłami Hitlerjugend przeprowadzono w Parku Południowym. Oto jak wspomina to generał von Ahlfen:

Komendant twierdzy i dowództwo Hitlerjugend już wcześniej zdawali sobie sprawę, że młodzież dysponuje wprawdzie dynamiką, lecz nie posiada rezerw sił, koniecznych do długiej walki w warunkach znacznego obciążenia psychicznego i fizycznego. (…) Ten pierwszy udany kontratak z 20 lutego ugruntował opinię o tym młodym, w miarę upływu czasu coraz bardziej prawidłowym, skutecznym i niezawodnym oddziale.

Ponadto na prośbę Gauleitera Hankego, na przełomie lutego i marca, przerzucono także do miasta dwa bataliony spadochroniarzy. Co ciekawe, James Lucas w swojej książce – Ostheer, Niemiecka Armia Wschodnia 1941 – 1945, wspomina także o kobietach biorących czynny udział w obronie Wrocławia.

W sowieckich raportach z walk o Wrocław pojawiają się nawet wzmianki o umundurowanych kobietach niemieckich – być może należały do kobiecej służby pomocniczej Wehrmachtu – zwalczających czołgi z Pancerfaustów.

Po tym, koniecznym, przydługim wstępie mającym ukazać specyfikę walk miejskich możemy wreszcie „przejść” do interesujących nas oddziałów Panzerwaffe. W tym miejscu pojawiają się spore kontrowersje dotyczące ilości pojazdów bojowych, które zostały zamknięte w okrążeniu i tym samym miały okazję i możliwość wzięcia udziału w walkach. Według oficjalnych danych przedstawionych przez dowództwo twierdzy odział Panzerwaffe pod komendą Oberleutnanta (porucznika) Retter’a składał się z:

1. kompania pancerna, Oberleutnant Ventzke

  •     1 Sturmpanzer IV / 70 – niszczyciel czołgów z działem 75 mm (długolufowym) montowanym w Panterach,
  •     2 działa szturmowe – najprawdopodobniej StuH 42 albo SIG 33 B,
  •     6 Stugów III z armatą StuK 40 / L 48 (75 mm) z 311. brygady dział szturmowych,
  •     6 czołgów Panzer II uzbrojonych w działko 20 mm,
  •     4 działa samobieżne, prawdopodobnie Wespe z lekkimi haubicami 105 mm,

2. i 3. kompania wyposażona w pancerzownice Panzerschreck,

4. kompania uzbrojona w Pancerfausty i samodzielnie wykonane środki zwalczania czołgów.

Ponadto Alfred Konieczny i Karol Jonca w swojej książce Upadek Festung Breslau wspominają o jeszcze jednej kompanii (nr 5) – na ślad jej istnienia natrafili w jednym z niemieckich meldunków. Także liczba StuG-ów wydaje się zaniżona. W książce Festung Breslau w ogniu bowiem zapisano:

Wszystkie działa samobieżne – gotowych do użycia było naraz nie więcej niż 6 – miały armaty 7,5 cm.

Norman Davies również pisze o 19 pojazdach różnych typów, z kolei Hendrik Verton – holenderski ochotnik Waffen – SS walczący w oblężonym Wrocławiu – wspomina o 7 czołgach i 8 działach pancernych. Wydaje się wprost nieprawdopodobne, żeby we Wrocławiu będącym dużym ośrodkiem produkcyjnym z odpowiednim zapleczem remontowym znajdowało się tak niewiele pojazdów. Co ciekawe komendanci wspominają:

(…) Udało się w trakcie naprędce zorganizowanego przeczesywania magazynów i dworców towarowych znaleźć między innymi 100 „rur piecowych” (Ofenrohre) z 6000 pocisków oraz kilka czołgów.

Ponadto w okolicach Wrocławia walczyły oddziały pancerne i zmotoryzowane, które miały nie dopuścić do zamknięcia oblężenia, a w późniejszym okresie miały je rozerwać. Uszkodzone wozy – zgodnie z procedurą – jeśli nie trafiły do pułkowych czy dywizyjnych oddziałów remontowych (w zależności od stopnia uszkodzeń) powinny zostać odesłane do tyłowych warsztatów remontowych, w tym wypadku zapewne odholowano by je do Wrocławia. Być może bliższe prawdy są zatem wyliczenia Rosjan? Generał Głuzdowski dowodzący rosyjską 6 Armią oblegającą Wrocław meldował dowództwu 1. Frontu Ukraińskiego o 35 czołgach i działach samobieżnych/szturmowych oraz 9 transporterach opancerzonych. Z kolei szef sztabu artylerii 6 Armii, pułkownik Osadgin wspomina (opublikowano je w 1970 roku, miesięcznik Odra, nr. 5) o 65 niemieckich wozach bojowych, z których zniszczono 32 sztuki, 19 unieszkodliwiono, a reszta została zdobyta. Wobec powyższego ciężko jest jednoznacznie ustalić konkretną ilość pojazdów jakimi dysponowali Niemcy po 15 lutego 1945r.

Niemieckie źródła wymieniają z reguły pojazdy starszego typu – Panzer II oraz ewentualnie Panzer III i IV. Co ciekawe Franz Kurowski w swojej książce Deutsche Panzer 1939-1945 umieścił zdjęcie opisane jako: Jedna z ostatnich wrocławskich Panter, marzec 1945. Z kolei panowie Konieczny i Jonca wspominają o Panterach, które miały być użyte do przeprowadzania kontrataków, między innymi w rejonie stacji Popowice (nacierać miały dzisiejszą ul. Długą).

Z rejonu ul. Długiej wyszły im naprzeciw niemieckie „Pantery”, nawiązując z nimi dramatyczną walkę. Zaciekle bronili się spadochroniarze 10 kompanii 26 pułku, żołnierze 2 batalionu pułku Mohr i 3 kompanii pułku saperów, wsparci 2 dywizjonem artylerii. O godzinie 15 pod osłoną ognia artylerii ruszyło niemieckie przeciwnatarcie, w którego wyniku stacja Wrocław-Popowice została częściowo odbita.

Ponadto Gauleiter Hanke miał raportować o dwóch Tygrysach, które wymagają naprawy. Jak wspominają komendanci twierdzy:

W pozostałych we Wrocławiu resztkach FAMO stało także kilka wymagających naprawy czołgów, niestety bez odpowiednich dział, których nie posiadała również wrocławska artyleria ani obrona przeciwlotnicza.

Brakujące armaty zostały dostarczone przez Luftwaffe po interwencji u ministra do spraw uzbrojenia Alberta Speera. Tygrysy były przecież wyposażone w zmodyfikowaną wersję przeciwlotniczej słynnej acht komma acht (88 mm) więc może jest to trop, którym warto podążyć (ewentualnie w grę wchodzą niszczyciele czołgów Ferdynand, o których za chwilę). Według relacji żołnierzy niemieckich, zabezpieczały one drogę odwrotu oddziałów 269. Dywizji Piechoty przez Oleśnicę. Być może następnie wycofały się do Wrocławia bądź, co jest także prawdopodobne, doznały uszkodzeń i zostały tam odholowane w celu dokonania napraw. Mogą wszakże być to Tygrysy, które już wcześniej trafiły do Wrocławia. W Historii 269. Dywizji Piechoty (Geschichte der 269. Infanterie-Division) autor Helmut Römhild przytacza wspomnienia Kurta Awe:

W nocy wymknęliśmy się przez lotnisko. Wcześniej zabraliśmy z opuszczonych domów firanki, prześcieradła i inne białe tkaniny, aby się zamaskować. Założyłem biały kitel aptekarza na swój płaszcz w kolorze feldgrau. Na lotnisku z obu stron oczekuje nas ogień armat przeciwpancernych i piechoty. Łuna i rakiety oświetlające rozjaśniają wąską uliczkę, przez którą przedzieramy się pojedynczo lub małymi grupami. Czołgi „Tygrys” trzymają drogę otwartą. (…) Podczas gdy jeszcze leżę w ubezpieczeniu, obserwuję, jak uszkodzony czołg jest holowany przez inny.

W grę mogą także wchodzić czołgi Panzer IV (często mylone z Tygrysami) z batalionu pancernego 17. Dywizji Pancernej, który walczył w rejonie Oleśnicy. Pamięć wszakże bywa zawodna. Co ciekawe dr pułkownik Eugeniusz Januła w swoich opracowaniach o Festung Breslau podaje informację, jakoby wrocławski garnizon posiadał na stanie 3 ciężkie niszczyciele czołgów Ferdynand. W grę mogłyby wchodzić pojazdy 614. Kompanii Ciężkich Niszczycieli Czołgów, która walczyła między innymi w rejonie Kielc i jako jedna z nielicznych, jeśli nie jedyna, na froncie wschodnim, posiadała w tym czasie na stanie Ferdynandy. W oficjalnej historii 653. Batalionu Ciężkich Niszczycieli Czołgów napisano:

Resztki ciężkiej kompanii niszczycieli czołgów nr 614 wycofały się przez Opole, Wrocław, Żary (30 stycznia 1945), Szprotawę (15 luty 1945), Frankfurt nad Odrą w okolice Berlina.

Wiele zatem pozostaje pytań, na które ciężko udzielić odpowiedzi. Podobnie jest z wykazem niemieckich strat. O ile skrupulatnie wymienia się chociażby zniszczone wozy straży pożarnej (8 z 44) o tyle pomija się pojazdy pancerne. Wiadomym jest, że po ustaniu walk załogi wbrew warunkom kapitulacji uszkadzały pojazdy (zacierano silniki poprzez trzymanie je na bardzo wysokich obrotach). W książce komendantów twierdzy Festung Breslau w ogniu znajduje się wzmianka o stracie jednego czołgu Panzer II w trakcie walk w rejonie ulic: Kamiennej i Wapiennej. Oto jak wspomina tamtą sytuację jeden z uczestników starć:

Walcząca tam kompania Kirsch była bardzo wdzięczna za naszą pomoc. Niestety straciliśmy tam również Panzer II, który nie był w stanie od razu pokonać okopu przecinającego ulicę Kamienną. Został przy tym ostrzelany przez działo przeciwpancerne stojące między ulicą Śliczną i Armii Krajowej.

12 stycznia 1945 roku, wojska rosyjskich czterech frontów przystąpiły do natarcia. Na północy atakowały: 3. front białoruski pod dowództwem generała Czernichowskiego i 2. front białoruski marszałka Rokossowskiego. W rejonie centralnej i południowej Polski atakowały: 1. front białoruski marszałka Żukowa (z rejonu warecko – magnuszewskiego) oraz 1. front ukraiński (z rejonu baranowsko – sandomierskiego) marszałka Koniewa zmierzający na Śląsk. Po przeciwnej stronie znajdowały się: Grupa Armii Północ generała pułkownika (późniejszego feldmarszałka) Ferdinanda Schörnera, Grupa Armii Środek generała pułkownika Reinharda oraz Grupa Armii A generała pułkownika Harpego. W połowie stycznia powołano do życia Grupę Armii Wisła, na której czele stanął Reichführer SS Heinrich Himmler. Miała ona wypełnić lukę pomiędzy oddziałami GA Środek i Północ. Pod koniec stycznia nastąpiła natomiast całkowita reorganizacja niemieckich oddziałów oraz zmiany na stanowiskach dowódców, którzy czasem dowodzili tylko przez kilka dni. GA Północ przemianowano na GA Kurlandia, GA Środek przemianowano na GA Północ, jej południowe skrzydło zabezpieczała GA Wisła natomiast GA A przemianowano na GA Środek, którą dowodził aż do czasu kapitulacji Ferdinand Schörner. Fronty Żukowa i Koniewa, wedle niemieckich szacunków miały pięciokrotną przewagę w ludziach, pięciokrotną w czołgach, siedmiokrotną w artylerii i siedemnastokrotną w lotnictwie. Jak wspomina Oberfuhrer SS (brak polskiego odpowiednika, stopień pośredni między pułkownikiem a generałem brygady) Leon Degrelle:

Nigdy jeszcze Sowieci nie rzucili do walki tak licznych oddziałów ani tak wspaniałego sprzętu. Na ich drodze wszystko rozsypywało się jak spróchniałe drzewa.

Rosyjskie oddziały gnały przed siebie niczym Wehrmacht latem 1941 roku. Już pierwszego dnia żołnierze Koniewa wbili się w niemieckie linie obronne na głębokość 20 km. Piętnastego stycznia zajęto Kielce, osiemnastego Częstochowę. Niespełna pięć dni później Milicz, aby z końcem stycznia osiągnąć linię Odry. Z początkiem lutego, oddziały rosyjskie ruszyły z przyczółków na południe i północ od miasta dążąc do jego okrążenia. Kleszcze natarcia spotkały się 13 lutego w miejscowości Domasław (niem. Domslau) a do 15 lutego udało się na tyle poszerzyć pierścień oblężenia żeby uniemożliwić Niemcom jakiekolwiek próby przebicia się do miasta. Zorganizowane przez dowództwo niemieckiej 17. Armii natarcie mające wybić korytarz do Wrocławia, mimo zaangażowania trzech dywizji pancernych (8, 19, 20) nie powiodło się.

Większość sił sowieckich ruszyła w kierunku na zachód zostawiając jednak pewne siły do nękania obrońców miasta, które atakowane było z trzech kierunków: południowego, zachodniego oraz północno – wschodniego. Początkowo napastnicy, dzięki przewadze liczebnej, luźnej zabudowie oraz rozciągniętym siłom obrońców odnosili sukcesy. Jednakże wraz z zagłębianiem się w obszar miejski, tempo ofensywy wyraźnie spadło. Szczególnie duże straty ponosili pancerniacy, tak w starciach z niemiecką piechotą jak i resztkami dumnej kiedyś Panzerwaffe, zwłaszcza działami szturmowymi przekazanymi twierdzy przez 311. brygadę dział szturmowych. Walcząc z ukrycia, często zamaskowane w stertach gruzu strzelając na wprost, potrafiły niszczyć nawet potężne IS – 2. Warto w tym miejscu przytoczyć niektóre ze wspomnień podporucznika (awans w kwietniu 1945 roku) Leo Hartmanna, odznaczonego Krzyżem Rycerskim Krzyża Żelaznego za zasługi w walkach o Twierdzę Wrocław. Co ciekawe komendanci wymieniają go jako kapitana, którym został dopiero po wojnie (w Bundeswehrze).

Na przełomie lutego i marca, kompania pancerna skutecznie wspierała oddziały walczące na południu. Główny cel stanowiły rosyjskie działa, które strzelając na wprost pustoszyły ulice oraz niszczyły barykady. Współpracując z pułkiem Mohr udało się wyeliminować ponad 100 dział w ciągu 14 dni walk.

Wtedy przygotowywaliśmy do strzału nasze działo, niczym straż pożarna pędziliśmy za róg, a po kilku sekundach nasz pierwszy strzał pustoszył ulicę. W obliczu plującego ogniem działa szturmowego żaden Rosjanin nie odważył się podejść do swej armaty, i z całym spokojem ducha mogliśmy załatwić nieprzyjacielskie działa przeciwpancerne.

Następnie została ona przerzucona na odcinek zachodni, ponieważ Rosjanie przenieśli tam główny punkt ciężkości natarcia. Wyprowadzony (1 kwietnia) w poniedziałek wielkanocny, atak był tak intensywny, że w przeciągu kilku godzin Rosjanie przejęli lotnisko na Gądowie i dotarli to skrzyżowania ulic: Wejherowskiej i Inwalidów. O znajdujący się tam ośrodek dla niewidomych toczyć się miały zażarte walki.

Następnego dnia walczyłem w ośrodku dla niewidomych. Był jeszcze u mnie podoficer Maier ze swym działem, stary kompan z 3. baterii w 311. brygadzie. W piwnicach ośrodka dla niewidomych znalazłem kapitana Wolfa, który miał tam teraz swoje stanowisko strzelnicze. (..) Jak mi powiedział, na północ od ośrodka dla niewidomych w parku podobno stoją już rosyjskie czołgi. (…) Wyglądając ostrożnie zza gałęzi, zobaczyliśmy stojącego w przecznicy w odległości 150 – 200 m opancerzonego kolosa. Była to haubica szturmowa, kaliber 15,2 cm. Pośpiesznie weszliśmy z powrotem na nasze działo i podjechaliśmy na tyle, by znaleźć się u wyjścia przecznicy. Przez mikrofon w hełmofonie rozkazałem kierowcy przeciągnąć w lewo. Było już załadowane, wycelowanie było kwestią paru sekund. (…) Wraz z hukiem naszego działa, od którego niemal zabolały uszy, choć w pewnym sensie był uspokajający, ujrzałem po drugiej stronie z lewej, tuż przy lufie, ognisty błysk.

W przeciągu kilku dni ośrodek ten został zdobyty przez Rosjan a walki zaczęły zbliżać się do nasypu kolejowego między stacjami Popowice i Mikołajów. W okolicy ulicy Białowieskiej miały miejsce szczególnie ciężkie walki pancerne.

Przez ogródki działkowe i łąki między ośrodkiem dla niewidomych i Laskiem Dębowym zbliżały się liczne nieprzyjacielskie ciężkie działa samobieżne. Strzelaliśmy do nich jak popadnie. (…) Wystrzelałem już całą swoją amunicję przeciwpancerną i wezwałem na pomoc Maiera. Ostatnimi granatami podpalił on ciężkie działo. Pozostałe schroniły się z powrotem w lesie. (…) Mimo niedostatku amunicji zatrzymaliśmy się na ul. Popowickiej, aby przynajmniej moralnie podbudować naszych wojaków. Nagle ktoś mnie zawołał i kiedy wyjrzałem z luku, zobaczyłem stojącego za nami volkswagena z obiadem. Nakrzyczałem na kierowcę: „Niech Pan znika stąd z tym jedzeniem! Nie jesteśmy głodni. Potrzebujemy amunicji.” Wycofał się wystraszony. Ale po niezbyt długim czasie podjechało działo, przywożąc amunicję również dla nas. (…) Następnego dnia było tu trochę spokojniej. Udało mi się zniszczyć trzy rosyjskie działa pancerne na północ od ośrodka dla niewidomych.

Kilka dni później wspominany już kapral Maier został ranny i zmarł na skutek odniesionych ran. Także dowódca kompanii, porucznik Ventzke, został ranny. Jego wóz oraz dowodzenie przejął Leo Hartmann, któremu 18 kwietnia 1945 roku miał się na długo zapisać w pamięci. Wyprowadzono wtedy atak, dzięki któremu udało się odbić stację kolejową Wrocław – Popowice i odrzucić Rosjan.

Zatrzymałem się tam, gdzie Popowicka skręca w kierunku stacji kolejowej Popowice, i udało mi się na terenie ogródków działkowych za pomocą lornety nożycowej wypatrzyć, a następnie wyeliminować doskonale nam znane, wyposażone w lufy 15,2 cm kolosy w zielono – brązowe plamy. Pierwszy został od razu namierzony i w ułamkach sekundy stanął w płomieniach. (…) Tuż obok niego stał jeszcze jeden, a nieco dalej kolejny. Widać było coraz więcej stalowych potworów. Nie było kiedy oprzytomnieć. Miałem wrażenie, że cały czas idziemy na całość. Gdy wystrzelałem całą swoją amunicję przeciwpancerną, liczne rosyjskie czołgi płonęły niczym pochodnie, z tego pięć dzięki mojemu działu.

Łącznie Rosjanie mieli tego dnia stracić 25 pojazdów bojowych różnych typów. Pomimo ponoszonych strat cały czas sukcesywnie wgryzali się w niemieckie pozycje. Z uwagi na trudności z zaopatrzeniem w amunicję po stracie lotniska na Gądowie sytuacja na niektórych odcinkach frontu stawała się dramatyczna. Pod koniec kwietnia Rosjanie zdobyli schron na Placu Strzegomskim. Kompania pancerna kwaterowała przy ulicy Sokolniczej natomiast stanowiska bojowe zajmowała w rejonie ulicy Braniborskiej. Tam też dowiedzieli się oni o kapitulacji twierdzy.

O zażartości walk mogą świadczyć niemieckie raporty, zapewne lekko zawyżające rosyjskie straty. W okresie od 10 do 28 lutego obrońcy twierdzy mieli zniszczyć 41 czołgów oraz 239 dział. Do 7 marca zniszczono kolejne 23 pojazdy pancerne. Łącznie, w trakcie walk o Wrocław, Rosjanie stracić mieli blisko 180 czołgów i dział samobieżnych.

Wrocław zapłacił straszliwą cenę za swoją niezłomność. Praktycznie dwie trzecie miasta leżało w gruzach, wedle różnych szacunków około 80 tysięcy cywili straciło życie. Warto w tym miejscu przytoczyć słowa Dmitrija Baltermanca, fotoreportera wojennego:

Oto zwycięskie wojska radzieckie wracają spod Berlina na paradę zwycięstwa w Moskwie. Nagle po drodze słychać wybuchy i strzelaninę. Czyżby strzelano na wiwat? Nie, to 6 Armia w dalszym ciągu próbuje zdobyć Wrocław.

linia_1

Źródła:

  • Mikrokosmos – portret miasta środkowoeuropejskiego; Norman Davies i Roger Moorhouse; Wydawnictwo Oświata; Kraków 2002; ISBN 83-240-0172-7;
  • Festung Breslau w ogniu; Hans von Ahlfen, Hermann Niehoff; Wydawnictwo Dolnośląskie; Wrocław 2008; ISBN 978-83-245-8536-6;
  • Tajna wojna Hitlera; Bogusław Wołoszański; Wydawnictwo Colori sp. z o.o.; Warszawa 1997; ISBN 83-904972-2-0;
  • Upadek twierdzy Hitlera – Bitwa o Królewiec; Isabel Denny; Bellona; Warszawa 2008; ISBN 978-83-11-11018-2;
  • Wspomnienia żołnierza; Heinz Guderian; Bellona; Warszawa 2003 i 2007; ISBN 978-83-11-09693-6;
  • Hegra – norweskie Westerplatte; Rafał Kaczmarek; Militaria XX wieku; Ilustrowany magazyn historyczny, listopad-grudzień 2008; Oficyna Wydawnicza Kagero; ISSN 1732-4491;
  • Cień zwycięstwa; Wiktor Suworow; Dom Wydawniczy Rebis; Poznań 2006; ISBN 83-7301-953-7;
  • W piekle frontu wschodniego – Byłem holenderskim ochotnikiem w Waffen-SS; Hendrik C. Verton; Bellona; Warszawa 2010; ISBN 978-83-11-11938-3;
  • Ostheer – Niemiecka Armia Wschodnia 1941-1945; James Lucas; Wydawnictwo Arkadiusz Wingert w koedycji z Przedsięwzięcie Galicja; Międzyzdroje – Kraków 2008; ISBN ( Wydawnictwo Arkadiusz Wingert) 978-83-60682-07-4;
  • Fortyfikacje Festung Breslau; Stanisław Koluszek; Archiwum System; Jelenia Góra 2014; ISBN 978-83-62809-33-2;
  • Zmierzch Bogów, Wspomnienia szwedzkiego ochotnika z 11 dywizji grenadierów pancernych Waffen – SS Nordland 1944 – 1945; Thorolf Hillblad; Wydawnictwo Bellona; Warszawa 2011; ISBN 978-83-11-11982-6;
  • http://olesnica.nienaltowski.net/WalkiwOlesnicy.htm
  • http://www.dws.org.pl/
  • http://www.geopolityka.org/
Napisano Wpisy historyczne, Wpisy inne | Oznaczone jako: , , , | Wstaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 46
    • 64
    • 3 066
    • 5 724
    • 697 431