Ostatni pociąg do Hirschbergu – 3

3.

Jechali już jakiś czas przez ciemną zadymkę śnieżną. Światła reflektorów lokomotywy rozświetlały jedynie niewielki trójkąt, tuż przed czołem pociągu, wyłuskując z mroku kolejne setki spadających z nieba płatków śniegu. Po minięciu grupowego semafora wyjazdowego, z grupy torów towarowych stacji Dittersbach, wjechali na kręty i długi szlak dwutorowy prowadzący doliną rzeki Bober[1]. Wiódł on ku sporej kotlinie otoczonej górami, w jej centrum znajdowało się miasto Hirschberg. Długi sznur węglarek wił się, pokonując liczne mosty, przepusty, mury oporowe i inne dzieła inżynierów budujących ten odcinek Śląskiej Kolei Górskiej. Ciszę panującą przerywał tylko, tłumiony nieco przez leżący na międzytorzu śnieg, stukot masywnych, ciężkich kół lokomotywy. Odgrodzone od zewnętrznej zawieruchy, ciepłe wnętrze kabiny dawało im schronienie. Nieco pozorne, ale odsuwające poza wąski widnokrąg, wszystkie troski i zmartwienia. Zatopieni we własnych myślach, każdy będący duchem daleko od tego miejsca, nie odzywali się aż do momentu gdy nie minęli semafora wjazdowego do stacji Ruhbank[2] Wyłonił się on z zadymki błyskając zielonym okiem. Tak jakby ktoś zapalił ogromną zapalniczkę tuż obok torowiska. Brock zmniejszył prędkość obrotową silników przez co ich głuche mruczenie przeszło w ledwo dosłyszalny gwizd. Delikatnie przesunął drążek kranu hamulca w pozycję hamowania. Syk uchodzącego z cylindrów powietrza oznajmił, że zbliżają się zwrotnice wschodniej głowicy wjazdowej. Ze stukotem koła przeskakiwały przez krzyżownice, prowadnice i iglice licznych rozjazdów. Nastawnia zapaliła ostre światło szperacza, który omiótł czoło lokomotywy i spłynął po chwili ku ciągnącym się za nią wagonom.

– Brock, oni tak zawsze? – Ostrym jak brzytwa głosem, szczeknął niemal, pytanie von Rausch.

– Tak. Liczą wagony, sprawdzają znaki końca pociągu, czy aby się coś nie urwało. To konieczność. Takie przepisy. Zwłaszcza teraz, w zimie.

– Rozumiem.

– Chcesz się zamienić miejscami? – To pytanie von Rausch skierował do siedzącego na podłodze Winkelmana. W kabinie zamontowane były jedynie dwa niewielkie krzesełka. Jedno, po prawej stronie dla maszynisty, które obecnie zajmował Brock. Leżąca na nim poduszka w czerwone różyczki była już mocno sfatygowana, ale zapewniała minimum komfortu w tych ascetycznych warunkach. Krzesełko, które po lewej stronie zajmował von Rausch, pierwotnie przeznaczone było dla pomocnika maszynisty. Teraz, w okresie permanentnych braków kadrowych, poboru wykwalifikowanego personelu kolejowego do armii, coraz częściej zdarzało się, że to krzesło nie było obsadzane. Szczególnie w pociągach towarowych. Zdarzało się czasem, że z RBD[3] Breslau przysyłano na szkolenia młódki z BDM’u[4]. Miały one w przyszłości zastępować walczących na froncie maszynistów. Paranoja – tak zawsze o tym myślał Brock.

– Wiesz co, może faktycznie rozprostowałbym nieco nogi. – Padła odpowiedź z desek podłogi.

Jednak von Rausch nie wykonał najmniejszego ruchu w celu zmiany zajmowanego miejsca. Brock nie podejrzewał go bynajmniej o najmniejsze przejawy kultury, tym bardziej zaś nie wnosił, że taka postawa wynikać by mogła z jakiejkolwiek różnicy wieku czy różnicy szarż. Po krótkim zastanowieniu doszedł do prostego wniosku, że von Rausch wcale nie był „vonem”, a jeżeli już, to od bardzo niedawna. Największe kanalie szczycące się noszeniem tych nędznych trzech literek przed nazwiskiem, mimo wszystko, potrafiły wykrzesać z siebie choć minimum tego co można by, przy odrobinie dobrej woli, nazwać dobrymi manierami. Nawet kanalie spod znaku trupiej główki.

Po lewej stronie przesunęła się do tyłu majacząca w mroku nocy bryła budynku dworcowego. W jednym z okien błysnęła ciemna, słaba żarówka pochylonej nad stołem zawiadowcy lampki. On sam stał na uprzątniętym ze śniegu peronie. Odprawiał pociąg. Robił tak stale od wielu lat. Dzień po dniu, noc po nocy. Nie widział zatem powodu dla którego miałby tego nie robić dla tego, być może dla ostatniego pociągu. Nawet nie zwrócił większej uwagi na fakt, że, z rozświetlanej jedynie nikłym blaskiem pulpitu sterowniczego, kabiny spoglądała na niego postać pomocnika, w nieregulaminowym, czarnym mundurze. Ważniejsze dla niego było to, że przejeżdżający skład wzniecił tuman białego puchu, podniósł go i uderzył nim prosto w twarz. Oplótł swymi mackami i wepchnął do budynku. Zanim zamknęły się za nim drzwi, przez zachodnią głowicę przetoczył się brzęk obręczy trących o krawędzie zwrotnic i przeskakujących przez krzyżownice masywnych kół wagonów.

Ponownie zapadło milczenie. Nie mącili go pokonując kolejne zakręty szlaku do Hirschbergu. Nawet tunel pod Jannowitz[5] nie zrobił na nich większego wrażenia. Po prostu zrobiło się nieco jaśniej, gdyż nie spadały płatki śniegu z nieba i snopy światła reflektorów były w stanie spenetrować o wiele większy obszar. Von Rausch obserwował spod pół przymkniętych powiek wszystkie ruchy maszynisty rejestrując skutek jaki powodują i efekty jakie dają.

Semafor wjazdowy stacji Hirschberg Hbf. wskazywał, że na następnym semaforze będzie wyświetlony sygnał „Stój”. Pociąg powoli wytracał prędkość, przeskakując z szyny na szynę. W końcu lokomotywa zanurzyła się pod wiatę peronu. Było niemal kompletnie ciemno. Maleńkie latarnie trzymane w rękach przez pracowników torowych pozwalały się jedynie zorientować, że praca na kolei, pomimo otaczającej wszystko zimy i walącego się świata wielu ludzi, nie została niczym zakłócona. Ze stalowym zgrzytem tarcia szczęk hamulców o obrzeża, skład znieruchomiał tuż przed znakiem czoła pociągu. Wentylatory zawyły oddając nadmiar ciepła na zewnątrz i z klekotem zastartowała sprężarka. Brock zakręcił kołem hamulca postojowego, a szczęk stali trącej o stal oznajmił, że klocki hamulcowe przylgnęły do gładkich powierzchni kół. Przeszedł przez kabinę i otworzył drzwi po stronie pomocnika. Wychylił się, a do środka wtargnęła burza płatków śniegu. Wojskowi nieświadomie, posłusznie zeszli mu z drogi. Wykonywał swoje czynności służbowe, a oni byli tutaj tylko jako dodatek.

Po peronie przechadzał się patrol żandarmerii wojskowej. Blaszane ryngrafy błyszczały chłodem. Delikatna szadź szronu osadziła się na nich nieśmiało. Trzeszcząc podkutymi butami o granitowy bruk peronu minęli w milczeniu lokomotywę i zniknęli pod dachem wiaty. Ze zlokalizowanego na peronie drewnianego pomieszczenia wynurzyła się dyżurna ruchu peronowa. Zapinała jeszcze stalowe guziki swojej granatowej, wełnianej kurtki, gdy podbiegła do otwartych drzwi lokomotywy.

– Zaraz skończą zwrotnice robić i jak tylko pług zjedzie ze szlaku to dajemy wolną drogę.

– Dziękuję.

– A szlak do Polaun jest mocno zasypany?

– Właściwie to nie. Śnieg pada od jakiegoś czasu, ale dwa dni temu mocno go czyściliśmy i teraz tylko dla sprawdzenia przed wami pojechał pług. Żebyś chłopie miał jak do domu wrócić. – Zakończyła z uśmiechem.

– Świetnie więc. To czekam na sygnał. Mógłbym jeszcze poprosić o nieco gorącej wody? Herbaty mi zabrakło.

– Oczywiście. – Opuścił jej w dół stalowy termos na skórzanym, cienkim pasku.

Dyżurna wróciła do swojego pomieszczenia i po chwili wynurzyła się niosąc parujące naczynie.

– Szkoda, że nie można zapiąć wam jeszcze kilku wagonów, albo przynajmniej wsadzić tych biedaków do węglarek. – Skinęła głową w kierunku budynku dworca.

– Tak dużo ich?

– Miejsca by brakowało nawet gdyby nikt nie miał żadnego bagażu. A tramwaje dowożą wciąż nowych. Nie mamy ich już gdzie sadzać.

– Zorganizujcie jakiś skład to zabiorę ich jutro rano.

– Jaki? Skąd?

– Nie wiem, nie macie żadnych towarowych wagonów na bocznicach? Nic?

– Wiesz doskonale, że nie jest to takie proste.

– Wiem, w Dittersbach nie ma już nic, tylko węglarki. Pełne na dodatek.

– Dobrze że chociaż ten węgiel jest. Ludzie domy mogą ogrzać.

– Fakt. Postarajcie się jednak, może się uda.

– Oczywiście. No nic. Wracam do siebie. A wy czekajcie na sygnał na semaforze.

– Powodzenia i do zobaczenia jutro.

Trzasnęły drzwi kabiny. Znów w środku zapanowało ciepło nie mącone wpływami zewnętrznymi.

Siedzieli w milczeniu. Po kilkunastu minutach w oddali zamajaczyły reflektory. Pracownicy zajmujący się zwrotnicami zeszli z toru by przepuścić wyłaniający się spod mostu krótki skład. Najdłuższa była trzyczęściowa lokomotywa dumnie prezentująca tabliczkę z mosiężnymi literkami: E91-38. Wysokie pudło zasłaniało kolejny pojazd. Doczepiony z tyłu pług odśnieżny miał ogromne płaszczyzny tnące przysunięte do burt, zabezpieczone, a światła wewnątrz wygaszone. Wyraźnie zakończył na dziś pracę. Maszynista wtoczył swój krótki pociąg powoli w perony i zatrzymał go zaraz za ukresem[6] ostatniej zwrotnicy. Po zahamowaniu uchylił okienko w bocznej ścianie pudła, wysunął ostrożnie głowę na zewnątrz, jakby się bał panującego na zewnątrz mrozu i pomachał w kierunku E94-017. Brock odmachał i wyjrzał.

– Serwus! – przekrzykiwał wiatr.

– Szlak masz czysty do samego końca. Jedynie przed Jakobstal[7] musisz uważać na tym długim podjeździe na łuku bo jak staniesz to nie ruszysz już i będziesz musiał zjechać do samej Josephinenhütte[8].

– Na pewno się nie zatrzymam. Piasecznice mam pełne, więc dam radę. Jestem Waszym dłużnikiem!

– Nie ma sprawy. Napijemy się schnapsa przy okazji.

Maszynista E91 zniknął za zamykanym oknem i niemal natychmiast zawyły wentylatory gdy zwiększana moc lokomotywy musiała zostać nieco ochłodzona mroźnym, zimowym powietrzem. Skład roboczy ruszył z kopyta w kierunku torów postojowych i po chwili zniknął w zadymce. Zostali sami czekając na zgodę na wyjazd.

Chrupiąc uginanym podeszwami śniegiem, ponownie podeszła dyżurna peronowa. Zastukała lizakiem w drzwi.

– Jedźcie! Za wami na szlak wypuszczę zaraz pociąg z Glatz[9]. Właśnie mi go zapowiedzieli. Już jedzie przepełniony. Ponoć w Dittersbach działy się dantejskie sceny gdy ludzie chcieli się dostać do środka. Dlatego go nie zatrzymamy tutaj, nie wiem nawet czy go zapowiedzą.

– Oczywiście.

– O! Jest sygnał na semaforze. Powodzenia!

Brock zwolnił hamulec, popchnął dłonią nastawnik i lokomotywa ożyła z gracją. Nawet nie było czuć mocnego szarpnięcia gdy zapięte wagony w końcu naprężyły sprzęg. Znać było rękę fachowca. Rozpędzając się na ostatnich zwrotnicach wpadli pod most drogowy w końcu stacji by za moment, ze słyszalnym daleko wokół hukiem, przeskoczyć przez stalowy most przerzucony przez Bober. Gdy po pokonaniu szerokiego łuku raz jeszcze wjechali na most nad rzeką, tym razem kamienny. Von Rausch zapytał:

– Daleko jeszcze?

– Trudno powiedzieć w tych warunkach. Normalnie powinno być około dwóch godzin, ale jak nas zasypie to możemy i do rana nie dojechać.

– Jedź więc chłopie tak, abyśmy nie nocowali w tym twoim pudle.

– Postaram się.

Znów zapadło milczenie. Przerywane nieregularnie stukotem kół na zwrotnicach okolicznych bocznic odgałęziających się od jednotorowego szlaku gdy nabierali prędkości. Stromy i kręty podjazd pod znaczne wzniesienia zajął im nieco więcej niż dwie i pół godziny. Było już dobrze po północy gdy ciężki skład pokonał ostatni zakręt w lewo przed stacją Josephinenhütte. Położone na łuku tory odstawcze zastawione były lorami wojskowymi. Wagony stały puste i zaśnieżone przytulone do muru oporowego. Na ostatniej ustawiono czterolufowe działko przeciwlotnicze. Obsługa jednak gdzieś się zawieruszyła, a ochraniacze nałożone na lufy pokryte było szronem. Dawno ich nie zdejmowano. Wojna tutaj miała się już ku końcowi.

Wjazdowy nakazał im zatrzymanie. Brock zdjął nieco obrotów z silników i położył delikatnie dłoń na klamce hamulca. Zwrotnice głowicy wjazdowej ustawione były na jazdę na wprost.

– Ciekawe, nigdy na główny zasadniczy mnie nie brali. Może będzie przelot? – Powiedział właściwie do siebie bo nie liczył, że jego „goście” zrozumieją o co chodzi.

– Co tam mamroczesz pod nosem? – zaatakował go von Rausch.

– Że na tej stacji pociągi towarowe zawsze przyjmowano na inny tor, nie na ten przy peronie.

– Co to znaczy?

– To, że najprawdopodobniej zaraz pojedziemy dalej. A zatrzymają nas tutaj tylko na moment.

– Doskonale!

Na peronie, z latarką w ręku stała, okutana w gruby wełniany płaszcz, postać. Semafor za jej plecami podawał karminowo sygnał „Stój”. Wyhamowany skład powoli toczył się w jego kierunku. Po zatrzymaniu, Brock załączył postojowy i ruszył do drzwi zakładając podpiętą białym, znoszonym futrem kurtkę. Sprawnie zeskoczył na przysypany cienką warstwą śniegu szuter peronu. Wysokie hałdy odgarniętego, brudnego śniegu zalegały w stożkach co 10-15m. Wymijał je zbliżając się do naczelnika stacji. Uścisnęli dłonie w grubych rękawicach.

– Dalej nie mogę Cię puścić.

– Co się stało? Dlaczego?

– Miałem sygnał, że partyzanci się pokazali. Cholery jedne! Polaun podało, że tor przed nimi zajęli wraz z tunelem. Nie wiem czy mostu nie zaminowali.

– Poważnie mówisz? – Powolnym krokiem zbliżali się do lokomotywy.

– Jak najbardziej. Ileż to razy strzelcy alpejscy z nimi się ścierali, i Gräntzschutz[10]. Nawet nasi, z Bahnschutzu mieli z nimi do czynienia. Wiesz przecież.

– No tak, tak. Masz rację. Ale ja muszę…

– Nigdzie nie pojedziesz. Mówię Ci!

– Muszę… – Brock popatrzył na niego w sposób dość wymowny, tak jakby miał się za moment rozpłakać jak dziecko.

– Co jest?

W tym momencie uchyliły się drzwi kabiny maszynisty i w rozkroku stanął w nich von Rausch. W jego dłoni połyskiwał pistolet.

– Nic nie jest! – Warknął przez zaciśnięte zęby. – Musimy jechać dalej. Nie rozumiesz idioto?

– Ale… – Naczelnik z wielkimi ze zdziwienia oczami popatrzył na ciemny wylot lufy. Odwrócił szybko głowę i spojrzał na Brocka, potem znów na stojącego w drzwiach człowieka. – Co jest? – Powtórzył.

– Brock! Wsiadaj, a ty zmiataj do siebie i bez gadania! Ruszamy! I bez żadnych numerów mi tam ze zwrotnicami na bok, czy co!

– Brock, co się dzieje? – Naczelnik zwrócił się do maszynisty.

– Sam bym chciał wiedzieć. Grabe z Dittersbach mi ich wsadził na maszynę. Chcą jechać na zachód. Nie miałem nic do gadania. – Wzruszył bezradnie ramionami. Grubość ubrania spowodowała, że ruch ten był znikomy i ledwie dostrzegalny. Nikt zresztą nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

– Spieprzaj do siebie i tak jak mówiłem! – znów warknął von Rausch.

– Nie rób problemów. Chcę wrócić do mojej Marlene dzisiaj. – Brock tym razem błagalnie złapał za rękaw naczelnika.

– No już! Wskakuj, musimy jechać!

Brock począł się wspinać po drabince do kabiny. Von Rausch usunął się nieco na bok, jednak lufa nie drgnęła nawet na milimetr mierząc prosto między oczy stojącego na peronie.

– Masz coś na szlaku do Polaun? – dobiegło ich pytanie Brocka z wnętrza kabiny.

– Nie, odkąd pług zjechał, pusto jest.

– No i właśnie o to chodzi. Jedziemy!

Trzasnęły drzwi kabiny. Naczelnik stojący na peronie odwrócił się na pięcie i pobiegł do niewielkiego budynku stacyjnego stojącego na kamiennej podmurówce. Po chwili sygnał semafora został zmieniony. E94-017 ożyła z głośnym wizgiem i szarpnęła mocno sznur wagonów. Zadudniły zderzakami o siebie. Echo poniosło ten dźwięk daleko w góry. Rozpędzający się skład przeciął przejazd kolejowy w końcu stacji, na którym nikt nie zdążył położyć rogatek. Długie, biało czerwone drągi celowały prosto w zachmurzone niebo. Na całe szczęście nikt nie próbował pokonywać torów. Wszyscy okoliczni mieszkańcy bezpiecznie spoczywali pod swoimi grubymi, puchowymi pierzynami.

Von Rausch cały czas celował w Brocka, gdy ten zmagał się z mechanizmami sterowniczymi. Winkelman siedział na krzesełku pomocnika. W całkowitym bezruchu. Przerwał go gdy minęli semafor wjazdowy od strony Polaun szybkim ruchem ręki do kieszeni. Wyjął swój pistolet. Odbezpieczył go ze szczękiem. Rausch rzucił szybko kątem oka na niego i powrócił do kontrolowania maszynisty. Nie na długo jednak.

– Rausch! – Powiedział cicho i spokojnie Winkelman. Rauch odwrócił się powoli w jego stronę. Ujrzał wycelowany w siebie pistolet.

– Ja nie chcę ginąć. Ja chcę przeżyć! Rozumiesz? – Oczy Winkelmana były zimne jak lód, ale spokojne i opanowane.

– Kretynie! – Rausch się obruszył. – Co robisz?

– Mam dość! Rozumiesz? Nie mam zamiaru dać się zabić przez jakichś czeskich partyzantów.

– A kto ci powiedział, że zginiesz?

– Nie słyszałeś? Nie pojmujesz, że możesz nas zabić? Ty jesteś jak kat! Nie! Ty nie jesteś JAK kat. Ty jesteś KATEM! Ty zamordowałeś tych w tunelu. Niczego się nie spodziewali. A to byli dobrzy, niemieccy chłopcy. Każdy miał gdzieś daleko matkę, dziewczynę, która tęskni i która się go nie doczeka! Ty ich zabiłeś bez powodu. Tych Polaczków też. Kazałeś strzelać w plecy. Jak tchórz. Bo nim jesteś! Rozumiesz? Jesteś tchórzem. Boisz się o własną parszywą skórę.

Rausch słuchał w milczeniu.

– Mam cię dość! – Wrzasnął Winkelman.

Patrzyli sobie prosto w oczy. Jakby się nimi siłowali. Próbowali, kto jest silniejszy. W tym czasie pociąg pokonywał kolejny łuk na znacznym wzniesieniu. Zbliżali się do stacji Jakobstal. W oddali widać już było zielone światło semafora wjazdowego. Odległość do niego malała szybko i nieubłaganie. SS-mani nadal mierzyli się wzrokiem, niczym bokserzy przed walką. Balansowali nogami w rytm nierównych połączeń szynowych wprawiających w ruch sprężyny lokomotywy. Kołysała się lekko na każdym z nich.

Nagle gruchnął strzał. I natychmiast po nim następny. Oba celne.

Von Rausch stał z dymiącym pistoletem w dłoni i patrzył jak Winkelman osuwa się na drewnianą podłogę. Nawet nie zdążył zareagować. Oparł się tylko lewa dłonią o pulpit sterowniczy i sturlał się niezgrabnie. Na podłodze rozlała się karminowa kałuża.

– Nigdy mi nie byłeś potrzebny. Tworzyłeś zbędny balast, nareszcie się go pozbyłem. – Powiedział do siebie Rausch.

Brock nie patrzył już na szlak. Widząc co się stało chwycił za klamkę drzwi i szarpnął ją znikając w ciemnościach, zanim SS-man się zorientował co się tak naprawdę stało. Nadal mierzył w puste krzesło. Z odrętwienia wyrwał go łoskot kół na krzyżownicy rozjazdu. Zatrzasnął otwarte drzwi, przez które zdążyła już wpaść do środka chmura płatków śniegu. Usiadł na krzesełku maszynisty. Położył dłoń na nastawniku i przekręcił go delikatnie w prawo. Skład zaczął przyspieszać, nie tylko z powodu spadku jaki rozpoczynał się w tym miejscu. Palce drugiej dłoni zacisnęły się na kranie hamulca.

<< Przejdź do rozdziału 2; Przejdź do rozdziału 4 >>

Możliwość komentowania została wyłączona.

  • Ostatnie wpisy

  • Archiwa

  • Licznik odwiedzin

    • 269
    • 123
    • 1 078
    • 6 108
    • 698 158